czwartek, 3 marca 2016

Rozdział 34: Witamy w Dystrykcie Zerowym!

~ Oczami Katniss ~

Obudziłam się przez komunikat o lądowaniu. Podniosłam się z czegoś wygodnego. Spojrzałam na to 'coś' i zauważyłam, że to kolana Peety, a on sam wpatrywał się w okno w zamyśleniu.

- Obudziłaś się już - uśmiechnął się w moją stronę, co ja odwzajemniłam.

- Gdzie jesteśmy? - spytałam, rozglądając się po pokładzie poduszkowca.

- Witamy w Dystrykcie Zero! - chłopak udał kapitoliński, wysoki głos, na co się zaśmiałam.

Wstałam z jego kolan i przeciągnęłam się przecierając oczy.

- Długo spałam?

- Cały lot,  czyli jakieś 5 godzin, a co?

- Bo jestem jakoś dziwnie wyspana - odpowiedziałam.

- Nie dziwię ci się. Musiałaś spać na jakieś leżance w więzieniu - na samo wspomnienie się skrzywiałam - ale ważne, że już jesteśmy razem, i nic nas nie rozdzieli - dokończył, po czym złożył na moich ustach namiętny pocałunek. Jego usta smakowały miętą i czymś jeszcze, czego nie potrafiłam określić. Jego dłonie tak idealnie obejmowały moją talię. Jego usta tak wspaniale pasowały do moich. Jego pocałunki przepełnione wszystkimi uczuciami, które teraz odczuwał. Jego język tak,idealnie walczy z moim o dominacje. Jego...

- Dobra zakochańce. Zbierać się, bo się tu zaraz pożrecie - naszą chwilę przerwał nam Haymitch.

- Ekhem... - odchrząknęłam.

Wstaliśmy z foteli, po czym udaliśmy się do wyjścia, uprzednio zabierając ze sobą dwie walizki, które blondyn zabrał ze sobą.

Dystrykt Zero to dość dziwne miejsce. Są tu łąki, lasy, a w oddali majaczą niezbyt wysoki góry, głównie porośnięte - najprawdopodobniej - iglastymi drzewami, ale na samych szczytach występowały gołoborza.

Mieszkańcy wyglądali, jakby wywodzili się ze wszystkich dystryktów Panem. Niektórzy jak ludzie z Kapitolu, Jedynki i dwójki, a niektórzy jak z Ósemki czy Jedenastki.

Nie było tu takiego podziału jak w Dwunastce, co zdecydowanie mi się podobało. Nie było podziału na bogatych i biednych. Nie było podziału na lepszych i gorszych. Ta jedność wprowadzała tu bardzo przyjemną atmosferę.

- Podoba mi się tutaj - szepnęłam. Jednak na tyle głośno, żeby niebieskooki to usłyszał.

- Też tak sądzę - odrzekł tym samym tonem co ja - A teraz chodź, pokarzę ci nasz dom.

Przytaknęłam mu i ruszyliśmy wybrukowaną uliczką. Miasteczko wyglądało na porządne i zadbane. Kilka sklepików, piekarnia, ratusz i domy. Nic dodać nic ująć.

Po 15 minutach drogi staneliśmy przed drewnianą - sądząc po zapachu drewna - świeżo wybudowaną chatką. Peeta otworzył przede mną drzwi. Podziękowałam mu skinienem głowy i weszłam do środka.

Mieszkanie było urządzone identycznie jak to w naszym rodzimym dystrykcie. Dosłownie. Każda ściana, każdy mebel wyglądały jak nasze. Nie wiem jak on to zrobił, ale jestem mu za to dozgodnie wdzięczna.

Rzuciłam mu się na szyję, oplatając ją rękami.

- Dziękuję ci,  naprawdę, za wszystko.

- Ale naprawdę nie ma za co - odpowiedział.

- Wcale, że jest. Za to, że wydostaleś mnie z więzienia, za to, że mnie tutaj przywiozłeś, za to, że urządziłeś dom tak samo, jak w Dwunastce, za to, że zawsze byłeś obok, gdy cię potrzebowałam, za to, że narażałeś dla mnie swoje życie, za to, że mnie pokochałeś, mimo moich wad. A najbardziej za to, że jesteś.

- I nigdy od ciebie nie odejdę.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Powracam!

A wiecie dlaczego? Dla Was. Kiedy dziś przeczytałam Wasze komentarze, wena miała nagły przypływ, więc oto powstał rozdział 😊. Myślę, że dam radę nadrobić zaległości. W końcu mamy wakacje! Zdał ktoś z czerwonym paskiem? Jak tak to chwalcie się! Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze zagląda. Pozdrawiam.

Wasza Rue💙

środa, 2 marca 2016

Rozdział 33: Każdy z nas popełnia błędy. To nieuniknione.

~Oczami Peety~

Lecimy poduszkowcem, a raczej uciekamy. Gdzie? Do tak jakby Dystryktu zerowego. Tam będziemy bezpieczni. Tam Katniss będzie bezpieczna. Nie mogę uwierzyć, ze znów mam cały mój świat przy sobie. Moją ukochaną. Moją małą truskaweczkę. 

Spoglądam na nią ukradkiem. Jest odwrócona do mnie tyłem. Jej spokojny oddech świadczy o tym, że zasnęła. Doskonale o tym wiem. Z kąt? Kiedy podczas Turnee  Zwycięzców Kat miewała nocne koszmary, kiedy nękały ją straszne wspomnienia z areny 74 Głodowych Igrzysk zawsze kiedy krzyczała przychodziłem do niej, uspokajałem i czekałem aż zaśnie. Pamiętam, że choć nienawidziłem kiedy stawała jej się krzywda,  to w głębi dysz dziękowałem za te koszmary, bo mogłem się do niej zbliżyć. Mogłem tulić ją w mych ramionach, wdychać jej zapach lasu. Wtedy nauczyłem się rozpoznawać, kiedy ma wyśniona miłość śpi, a kiedy udaje. Później nasze życie przerodziło się w prawdziwy koszmar, znacznie gorszy od naszych wspólnych, Głodowych Igrzysk. Musieliśmy ponownie wrócić na arenę. Bezwzględnie zbijać niewinne osoby, czyli zwycięzców, którzy zwyciężyli przed nami, którymi byli łamacz kobiecych serc i mąż Annie, Finnick, wiecznie niezadowolona Johannna, genialny Beetee wraz z Wirres, Mags, która poświęciła życie, by mnie uratować i wielu innych. Jednak najstraszniejsze czekało nas trzeciej nocy igrzysk, gdy została już tylko garstka trybutów. Wtedy to tez Beetee wprowadził swój plan wysadzenia areny w życie. Mówił, że chce tylko pozbawić zawodowców źródła pożywienia, lecz on oszukał mnie i Katniss. Tak naprawdę plan meli opracowany od początku do końca. Chcieli nas wyciągnąć z areny-zegara, a bardziej Kat chcieli "wyłowić", aby poprowadziła rewolucjonistów, dążących do przejęcia władzy i pozbawieniu prezydenta Snow'a jego marnego żywotu. Niestety nie wyłowili wszystkich. Mnie, Johanne i Enobarie zabrał Kapitol na przesłuchania i tortury, a Annie pojmali, aby mieć haka na Odair'a. Ale na szczęście Katniss była bezpieczna i tylko to się liczyło. Oni wiedzieli, że Jo coś wie, dlatego stosowali wobec niej jedne z najbardziej  brutalnych tortur. Razili ją prądem i podtapiali, co tylko potęgowało jej ból. Ze mnie także próbowali wyciągnąć informacje, grozili, że zabiją Kat, ale kiedy tylko spostrzegli, że ja nic nie wiem, zaczęli mnie osaczać. Pokazywali fałszywe film, na których moja mała truskaweczka chciała mnie zabić. Na początku opierałem się, ale w końcu mnie złamali. Uwierzyłem, że moja ukochana jest zmiechem, pragnącym krwi i śmierci kolejnych osób. Potem odbili mnie żołnierze z Trzynastki. Gale przyjął za mnie pocisk. Gdy zobaczyłem Kat, tam w szpitalu, przez moment chciałem ją przytulić, pocałować. Lecz trwało to tylko chwile, bo zmiech przejął  nade mną władze i zacisnął swoje łapy na szyi mojej miłości. Czułem się wtedy ja w klatce. Moja prawdziwa osobowość próbowała przejąć kontrole nad moim ciałem, lecz prezydencki zmiech nie pozwalał mi na to. On tylko jeszcze mocniej zaciskał swoje łapska na jej delikatniej szyi. Chciałem go powstrzymać, lecz nie udało mi się. Na szczęście jeden z wojskowych uratował całą sytuację i odepchnął zmiecha od  Katniss, pozbawiając mnie tym samym świadomości. Ale to się nie liczyło. Pragnąłem tylko, żeby moja ukochana przeżyła. 

- Nad czym tak rozmyślasz? - z myśli wyrywa mnie jej delikatny głos.
-  O niczym ważnym - odpowiadam. 
- Katniss, bo ja muszę ci o czymś powiedzieć - zaczynam. Jej mina przybiera poważny wyraz twarzy, a ona delikatnie kiwa głową na znak, żebym zaczął mówić. - A więc, wszystkie złe rzeczy, które ci się przytrafiły od zakończenia rewolucji, to wszystko przeze mnie - opowiadam jej wszystko, czego się dowiedziałem od Paylor. - To wszystko moja wina. - tymi słowami kończę swą opowieść. 
- Nieprawda. Każdy z nas popełnia błędy. To nieuniknione. - odpowiada tylko i wtula się w moją klatkę piersiową, a ja obejmują ją ramieniem.