niedziela, 27 grudnia 2015

One Shot: Pomarańczowe święta

Hej, cześć i siema trybuci! Zamiast rozdziału mamy one shot'a świątecznego. Tak wiem że święta już za nami ale nie mogłam się wyrobić, za co ogromne PRZEPRASZAM!!! No a więc nie przedłużam i zapraszam do czytania i komentowania.
4 komentarze = nowy rozdział.
Rue Alison♥
P.S Jutro najprawdopodobniej pojawi się czat.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Oczami Katniss

Ze snu wyrywają mnie silne ręce mojego taty, który oznajmia, że czas już wstawać i iść na polowanie. Na dźwięk słowa "polowanie" od razu zrywam się z łóżka i zakładam czarne spodnie i zieloną tunikę. Budzę mamę i proszę, żeby zrobiła mi warkocze. Po kilku minutach, kiedy fryzura jest już gotowa ubieram puchową, już przymałą na mnie kurtkę, zakładam kozaki i wychodzę razem z tatą na mróz.

Dziś jest ten jeden wspaniały dzień, który zdarza się raz w roku. A mianowicie wigilia. Choć na stole bie ma wymyślnych potraw, to w ten jeden dzień każdy może chociaż napełnić wiecznie pusty brzuch.

Przechodzimy przez dziurę w siatce na Łące, bo to ona znajduje się najbliżej naszego domu w Złożysku. Ojciec odruchowo sprawdza, czy ogrodzenie nie jest pod napięciem. Prąd w naszym dystrykcie włączają tylko wtedy, gdy są igrzyska bądź w telewizji ogłaszany jest specjalny komunikat. Jednak jak zwykle siatka nie jest pod napięciem. Przechodzimy pod dziurą i wchodzimy do lasu. Z pustego pnia tata wyjmuje po dwie pary łuków i kołczanów. Mój łuk jest mniejszy, dostosowany do mojego wzrostu. Ojciec prowadzi nas na małą łąkę, gdzie kica parę zajęcy. Jeśli mamy ustrzelić od razu dwie sztuki, musimy strzelić równocześnie. Każde z nas wybiera po jednym ze zwierząt i na znak taty wypuszczam strzałę, która wbija się w szyję szaraka. Mój ojciec jak zwykle strzelił idealnie w lewe oko zwierzyny. Tata bierze oby dwa zające, wyjmuje z nich strzały i pakuje je do jutowego worka. Na pniu zauważam wiewiórkę. Szybko napinam cięciwe i wypuszczam strzałę, która przebija klatkę piersiową rudego stworzonka. Podchodzę do niej, wyjmuję strzałę i wkładam do worka.
- Zuch dziewczynka - chwali mnie ojciec - jeśli jeszcze ustrzelisz jedną będzie na chleb z piekarni. - .
Ja tylko się uśmiecham i idę poszukać śladów następnej wiewiórki.

Po upływie dwóch godzin wreszcie napotykam rudą kitę. Naciągam cięciwę i strzelam. Jest! Udało mi się strzelić w lewe oko zwierzęcia.
- Tato, tato zobacz. - mówię pokazując mu moją zdobycz.
- Brawo, udało ci strzelić się w oko. - odpowiada mój ojciec.

Idąc drogą powrotną na gałęzi przed nami przycupnął kosogłos. Tata zaczyna nucić Drzewo Wisielców skinienem głowy dajem mi znak, żebym także zaczęła śpiewać, więc tak robię.

Czy chcesz, czy chcesz,
Pod drzewem skryć się?
To tu zawisł ten, co troje zginęło z jego mocy.
Dziwnie już tu bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybśmy się spotkali pod Wisielców Drzewem o północy.

Czy chcesz, czy chcesz,
Pod drzewem skryć się?
Choć trup ze mnie już, uwolnię cię od przemocy.
Dziwnie już tu bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybśmy się spotkali pod Wisielców Drzewem o północy.

Czy chcesz, czy chcesz,
Pod drzewem skryć się?
To tu do mnie miałaś zbiec, aby unikną przemocy.
Dziwnie już tu bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybśmy się spotkali pod Wisielców Drzewem o północy.

Czy chcesz, czy chcesz,
Pod drzewem skryć się?
W naszyjniku ze sznura u boku mego nie czekaj pomocy.
Dziwnie już tu bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybśmy się spotkali pod Wisielców Drzewem o północy.

Do kosogłosa zaczynają dołączaç inne kosogłosy, a cały las cichnie. Kiedy kończymy śpiewać kosogłosy, które mój ojciec darzy niezwykłą sympatią, powtarzają piosenkę, swoim pięknym, wysokim, czystym głosem.

~ Wieczór ~

Siedzę w domu razem z mamą i Prim, czekając aż tata wróci z Ćwieku. Na niebie widać już pierwszą gwiazdkę, co oznacza, że powinniśmy już zacząć kolację, ale my nadal uparcie oczekujemy przybycia ojca. Kiedy w końcu w drzwiach staje ojciec cały w śniegu, ja i moja młodsza siostra w mgnieniu oka znajdujemy się przy nim i go obejmujemy.
- Wesołych Świąt tatusiu. - mówimy jednocześnie.
- Wesołych Świąt dziewczynki. Mam coś dla was. - mówiąc to wyjmuje z torby pomarańczowe, okrągłe coś.
- Co to jest? - pytam. Od kąt żyję 10 lat nie widziałam czegoś podobnego. - To jest pomarańcza. - odpowiada ojciec.
- A co się z nią robi? - tym razem pytanie zadaje Prim.
- Obiera ze skórki i je. - mówi ojciec.

Zasiadamy wszyscy w komplecie do stołu. Mama nakłada każdemu na talerz pokaźną ilość potrawki z zająca a do tego po kromce prawdziwego chleba z jedynej piekarni w dystrykcie. Kosztował dwie wiewiórki ale był tego wart.

Po zjedzeniu kolacji następuje ta długo oczekiwana chwila, kiedy to próbujemy pomarańczy. Jest pyszna. Lekko kwaskowa. Ma miękki miąsz i dużo soku, który jest tak samo pyszny, jak owoc z którego sięwydobywa. Z Prim szybko zjadamy swoje porcje, a następnie kładziemy się do wspólnego łóżka i zasypiamy.

sobota, 19 grudnia 2015

Rozdział 29: Czarny poranek

Człowiekowi zawsze wydaje się, że kiedyś było lepiej. To niekoniecznie prawda, bo nie umiemy docenić naszego dziś.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wpatruję się w sufit. Nie śpię już od dobrej godziny, choć słońce za oknem dopiero wstaje, oświetlając przy tym piękno lasu latem. Moja głowa czuje się już całkiem nieźle. Lecz z sercem jest gorzej: mimo że kocham Peete, nawet jeśli mnie zdradził. A najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że mu to wyznałam.

Zwlekam się niechętnie z łóżka, co powoduje zawroty głowy. Odruchowo chwytam się szafki nocnej, ale na szczęście po dłuższej chwili mój wzrok się wyostrza. Podchodzę do garderoby, wybieram z niej pierwsze lepsze ciuchy i idę do łazienki się umyć i przebrać.

Schodzę na dół i idę do kuchni, gdzie zastaję zaspaną, ale już ubraną Johanne, pijącą kawę.
- A gdzie wszyscy? - pytam.
- Peeta i Annie poszli pozwiedzać dystrykt a Haymitch jeszcze śpi. - wyjaśnia kobieta.
- Aha. - odpowiadam tylko i biorę się za przygotowanie śniadania. Po chwili decyduję się na tosty z kakao. Kiedy mleko się podgrzewa, wsadzam chleb tostowy do tostera.
- Ciemna maso, mi też zrób tosta. - mówi Jo.
- A to niby z jakiej parady? - .
- Hmm... pomyślmy: mieszkasz u mnie od dwóch miesięcy, żyjesz na mój koszt. I długo by wymieniać. Więc wzamian za moją dobroć mogłabyś mi tosta upiec co nie?! - wścieka się dziewczyna.
- No dobra, dobra. Zrobię ci tego tosta. - oznajmiam.
- To poproszę z serem. - Johanna i jej zachcianki.
W ciszy biorę się za przygotowania śniadania. Po mojej prawej czuję zapach spalenizny. Odwracam się i widzę wykipiałe mleko.  Zdejmuję garnek z palnika gazowego i biorę się za czyszczenie kuchenki.
- Bez mózgu, tosty ci się palą. - na te słowa szybko odwracam się i wyłączam toster.
- Wiesz co, ja jednak zjem coś na mieście. - mówi dziewczyna i wychodzi z domu.

Sprzątanie tego całego bałagany zajmuje mi dobrą godzinę. Po sprzątaniu z ulgą kładę się na fotelu i niewiadomo kiedy zasypiam.
                             
                           ***

Z objęć snu wyrywa mnie czyjś dotyk, lecz nie jest on delikatny tylko silny, wręcz brutalny. Otwieram oczy z niezadowoleniem i widzę nad sobą Strażnika Pokoju.
- Pójdzie pani z nami. - mówi i zakówa mnie w kajdanki.
- Mogę wiedzieć za co jestem aresztowana? - pytam.
- Została pani aresztowana, a następnie zostanie pani postawiona przed sądem za morderstwo byłej prezydent Almy Coin. - odpowiada strażnik i wyprowadza mnie z domu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hej, cześć i siema trybuci!
Oto i kolejny rozdział. Przepraszam za tak długą przerwę, ale zrozumcie: szkoła. Mam pytanko: chcielibyście czata na blogu? Odpowiedzi proszę pisać w komentarzach.
4 komentarze = nowy rozdział.
Pozdrawiam
Rue Alison.

niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział 28: Jeśli miłość jest szczera, przetrwa wszystkie próby


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Za każdym razem,
Gdy zamykam oczy,
Otacza mnie mroczny raj.

Nikt ci nie dorówna.
Boję się,
Że nie będziesz czekać po drugiej stronie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

  Budzi mnie zapach pieczywa, który zarówno jest piękny jak i drażniący. Przypomina o tym, co straciłam, o nocach bez koszmarów, o nim...
 
Do pokoju wpada jak burza Johanna.
- Co ciemna maso masz dla mnie? - pyta wesoła jak nigdy dziewczyna.
- A jest dzisiaj jakaś specjalna okazja, że mam ci coś dawać. - pytam, choć doskonale wiem, że Jo ma dziś urodziny.
- Nie mów, że zapomniałaś! Jeśli tak się stało to mój topór wyląduje w twojej pustej główce! - wyraźnie ją zdenerwowałam.
- No już się nie wściekaj. Przecież nawet nie śmiałabym zapomnieć o twoich urodzinach. - mówiąc to wyjmuję z szafki nocnej małe, zielone pudełko. Johanna otwiera je i wyjmuje z niego mały medalion w kształcie drzewa.
- Dzięki jest piękny. - mówi po czym mnie przytula.
- No koniec tych czułości. Zejdź na dół, tylko ładnie się ubierz. Mamy gości. - kontynuuje dziewczyna.
- A kto przyjechał? - pytam.
- Haymitch, Annie, Effie i... Peeta. - Johanna ostatnie słowo wypowiada niemal szeptem, po czym bez słowa wychodzi zostawiając mnie samą.
 
Co Mallark tu do cholery robi? Czy chce jeszcze bardziej mnie zdołować? Jeśli tak, to mu się nie uda. Podchodzę do szafy i wyjmuję z niej koktajlową, błękitną, z białą wstążką w pasie sukienkę przed kolano. Włosy zostawiam rozpuszczone.
 
Schodzę po schodach do kuchni. Zapach chleba jest tak silny, że się nim wręcz duszę. Przy stole siedzą już wszyscy, w tym także on... Siadam na swoim  miejscu. Wszystkie spojżenia kierują się na mnie i na niego. Zachowuję się jak gdyby nic i zaczynam jeść jajecznicę, lecz nie biorę chleba. Wszyscy żartują, śmieją się. Wszyscy oprócz mnie i niego. Śniadanie kończę w wyjądkowo szybko. Zakładam szare trampki, w miarę pasujące do sukienki, biorę nóż na wszelki wypadek i wychodzę do lasu.
 
Po 5 minutach słyszę tak znajome mi kroki. Przyśpieszam tępo.
- Katniss zaczekaj! - słyszę jego nawoływania za sobą. Biegnę, lecz on nadal jest za mną. Docieram nad urwisko. Wykorzystuję moją przewagę czasową, odkładam nóż do pustego pnia, zdejmuję ubrania i buty. Jego kroki są coraz donośniejsze. Biorę rozbieg i skaczę do rzeki.
- Katniss, nie! - czuję jego mocne ramię na nadgarstku.
- Puszczaj! - .
- Nie. - odpowiada spokojnie blondyn.
- Proszę, puść. - błagam. Z moich oczu płyną obficie łzy. Wszystkie spędzone z nim chwile, zarówno te dobre jak i te złe powracają.
Urwisko się załamuje i oboje spadamy w przepaść. Z nieba sypią się skały ze skarpy wielkości pomarańczy i jeszcze większe. Zginiemy. 
- Posłuchaj Katniss, ja nie zdradziłem cię świadomie. Delly podała mi jakąś substancję odurzającą i nie wiedziałem co robię. Dziewczyno igrająca z ogniem, zadam ci pytanie: Kochasz mnie. Prawda czy fałsz? - na jego pytanie odpowiadam od razu.
- Prawda... -.
  Dostaję jednym z udłamków skalnych w głowę i oczy momentalnie mi się zamykają...

~ Oczami Peety ~

  Zanurzamy się w głębokiej toni. Wynurzam się z wody i szukam Kat. Na wodzie unosi się czerwoba plama krwi. Podpływam tam i nurkuję. Rozglądam się pod wodą. Jest Katniss. Chwytam ją i wychodzę z wody. Kładę ją delikatnie na brzegu. Sprawdzam jej tętno. Na szczęście żyje. Biorę dziewczynę delikatnie na ręce. Jest lekka jak piórko. Razem z nią na ramionach wracam do domu Johanny.
                               ***

- Matko, Mellark, coś ty jej zrobił?! - pyta roztrzęsiona Jo.
- Urwisko się załamało i spadliśmy do rzeki. - odpowiadam.
- Zanieś ją na górę. - rozkazuje Mason a ja bez słowa wykonuję jej prośbę.

Układam Katniss ostrożnie na łóżku. Idę do łazięki i nawilżam jeden z białych ręczników. Przykładam go do jej rany na czole i delikatnie ją przemywam. Annie przynosi apteczkę. Wyciądam z niej bandaż i wode utlenioną. Płyn rozlewam na rozcięcie.
- Ała. - ciche syknięcie wydobywa się z gardła Kat.
- Ciiiii - uspokajam ją.
Jej głowę owijam bandażem. Mam zamiar wyjść, lecz słowa mojej byłej narzeczonej mnie przed tym powstrzymują.
- Zostaniesz ze mną? - .
- Zawsze. - odpowiadam tylko.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej, cześć i siema moi drodzy. I wreszcie nasi Nieszczęśliwi Kochankowie z Dwunastego Dystryktu są razem! Rozdział dedykuję wszystkim tym, którzy nie mogli się doczekać aż Peeta i Katniss będą razem. Przepraszam was też za opuźnienia, ale sami rozumiecie: szkoła+brak czasu+piasnie opowiadań na stronkowe igrzyska na fb = brak czasu. No ale dziś taka notka w prezencie z racji że dziś Mikołajki. Co dostaliście od Świętego?
Tak jak zawsze: 4 komentarze=nowy rozdział ( jeśli będę miała czas )
Pozdrawiam.
Rue Alison♥

niedziela, 29 listopada 2015

Rozdział 27: Nowe życie

  Hejo wszystkim! Jednak jadę na Kosogłosa!!! Mam wycieczkę klasową. I co z tego że najprawdopodobniej będę jedyną dziewczyną która idzie na Igrzyska bo reszta idzie na Listy do M. 2. Ważne że idę!

A z innej beczki: oto i kolejny rozdział i liczę że wam się spdoba. Nawet długi wyszedł.
4 komentarze=nowy rozdział.

Pozdrawiam.
Rue Alison♥

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

  Od mojego wyjścia ze szpitala minęły już dwa miesiące. W ciągu tego czasu moje życie zmieniło się diametralnie: schudłam, wyglądam jak widmo, nic nie jem, nufdzie nie wychodzę z domu. I to dosłownie. Całe dnie spędzam na siedzeni w mojej sypialni w kącie i bawieniu się perłą od Peety. Johanna zabrała mnie do siebie, do Siódemki. Miało mi się polepszyć a tym czasem nic się nie zmieniło. Pustka. To jedyne co czuję.
  Peeta... tak bardzo mi go brakuje. Jego silnych ramion, zapachu cynamonu z koprem, pocałunków, obecności. Bez niego jestem tylko wrakiem człowieka. Czemu mi to zrobił? Może to wszystko było to tylko grą aby się na mnie zemścić?
  Spoglądam przez okno. Już dawno nastała noc. Gwiazdy połyskują jasnym światłem, księżyc wysoko wzniósł się ponad horyzontem i okazał się w swojej pewnej krasie. Nic dziwnego. Dziś pełnia. Pamiętam doskonale kiedy Peeta opowiadał mi o gwiazdach i jego wymyślonej krainie. Cholera nie mogę go ciągle rozpamiętywać. To mi przecież nie pomogę.
  Kładę się do łóżka aby jak co nocy obudzić się z krzykiem. Na początku Jo przychodziła i próbowała mnie pocieszać, lecz po krótkim czasie straciła cierpliwość i już nie przychodzi. Może to i dobrze, bardzo przypominała mi Mellarka bo on tak samo co noc mnie pocieszał. W końcu zasypiam i oddaję się błogiemu snu.
  Jestem na łące. W około rośnie pełno prymulek. Idę ostrożnie, aby żadnej nie rozdeptać. W oddali widzę maleńką postać. Nie zastanawiając się zaczynam maszerować w jej stronę. Osoba okazuje się być moją siostrą, moją małą Prim. Biegnę do niej i z całej siły przytulam. Po moich policzkach obficie płyną łzy, łzy szczęścia.
- Katniss musisz to skończyć. - mówi stanowczo dziewczynka.
- Ale co mam skończyć? - pytam nieco zdezorientowana.
- Nie użalaj się nad sobą. Zacznij nowe życie. - oznajmia blondynka.
- Ale ja nie potrafię. Ja tak bardzo za nim tęsknię. - .
- To mu wybacz. - .
- Nie po tym co mi zrobił. - upieram się.
- To o nim zapomnij. - stwierdza.
- Dobrze, obiecuję. - po moich słowach wszystko się rozpływa jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
  Budzę się nieco zdziwiona ale i szczęśliwa. Prim ma racje. Nie mogę cały czas rozpaczać. Było minęło. Co było a nie jest nie pisze się w rejestr jak mawiał mój ojciec. Mellark dla mnie od dziś nie istnieje. Nue znam nikogo takiego.
  Idę się odświeżyć. Biorę letni prysznic. Wycieram się a włosy wiążę w tradycyjny warkocz. Zakładam bieliznę i otwieram szafę. Jest lato dlatego decyduję się na biało-błękitną koszulkę i zielone krótkie spodenki. Zbiegam pędem po schodach i omalże nie wpadam na zaspaną Johannę.
-  A ty co, już skończyłaś rozpaczać nad tym draniem? - pyta.
- Tak. Co na śniadanie? - pytam z entuzjazmem.
- Nic. Ja dopiero wstałam. Jak chcesz to ty możesz je przygotować. - proponuje Jo a ja potwierdzająco kiwam głową i ruszam do kuchni. Mmm... co by tu przygotować? Otwieram lodówkę i decyduję się na naleśniki z dżemem. Wyjmuję potrzebne składniki i już po 10 minutach pierwszy naleśnik ląduje na patelni. Kiedy wysmarzobe jest już całe ciasto zabieram się za podawanie. W sumie dla każdej z nas na talerzu są po trzy placuszki. W lodówce znajduję garść jagód i posypuję nimi śniadanie. Takerze razem z dwoma parującymi kubkami kawy stawiam na stole i wołam Johanne. Wow Jo pichwaliła przygotowane przezemnie śniadanie.
  Po posiłku zakładam w miarę wygodne trampki, biorę łuk wraz z kołczanem strzał i wychodzę na małe polowanie.
  Dziś jest naprawdę upalnie. Nie ma jeszcze południa a jest ok. trzydziestu kresek powyżej zera. Wchodzę na skalne urwisko. Tu jest ciutkę chłodniej. Powiewa delikatny wiaterek. Rozpuszczam włosy z warkocza. Jak przyjemnie jest poczuć znów wiatr we włosach. Odetchnąć świeżym powietrzem. Nie myślę o niczym. Moja podświadomość jest wypełniona błogą pustką.
   Zerkam w dół urwiska skalnego. Na dole płynie rzeka. Jej nurt wydaje się spokojny a kiedyś Johanna mówiła że kiedy była młodsza skakała do niej z właśnie tego urwiska. Nie zastanawiam się długo. Zdejmuję z siebie spodenki i koszulkę. Staję na krawędzi urwiska i skaczę. W locie czuję wspaniale. Chciałabym aby ta chwila trwała wiecznie. Mam wrażenie jakbym była prawdziwym kosogłosem. Nie symbolem rewolucji tylko prawdziwym kosogłosem który wolno lata po lesie i śpiewa swoim pięknym głosem.
Zanurzam się w chłodnej toni.

niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział 26: Tęsknie za nią...

Jest wena wróciła! Choć za dużo pomysłów nie było, to tozdział jest. Co prawda marny, ale za to jest.
4 komy- następny rozdział.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

  Budzę się w czyjś ramionach. Doskonale je znam. To ramiona Mellarka. Odskakuję od niego jak poparzona i zwalam go z łóżka szpitalnego.
- Ej, co jest? - mówi jeszcze zaspanym głosem.
- Co jest? Co jest? Wyobraź sobie że budzę się rano i patrzę a tu ty w moim łóżku. To jest! - krzyczę okładając blondyna poduszką.
- To już nie pamiętasz co było wczoraj?! - po jego słowach zaczynam sobie przypominać co działo się w nocy. Mój koszmar... jego ramiona...
- Wtedy majaczyłam. Byłam na morfalinie! - wrzeszczę.
- I to cię usprawiedliwia? - pyta wyrażnie zdenerwowany bolndyn.
- Tak to mnie usprawiedliwia. Nie byłam sobą! - .
- Ach tak, to kiedy byłaś sobą?! Może kiedy obściskiwałaś się z Gale' m?! - teraz to już przegioł.
- No i? Ja ci jakoś nie wypominam że zdradziłeś mnie z tą blond lafiryndą? - .
- Ja nie chciałem, naprawdę. - mówi nieśmiało.
- Akurad. - odpowiadam i chowam twarz w poduszkę aby nie było widać moich łez.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~ Oczami Peety ~

   Widzę że Katniss chowa w poduszce twarz, żebym nie widział jej łez. Tak bardzo chciałbym do niej podejść, przytulić ją, pocieszyć. Ale nie mogę. Nie chcę jej jeszcze bardziej ranić. Już wystarczająco ją zraniłem, nie chcę dokładać jej bólu. Zrezygnowany zasypiam.
  Śnią mi się wszystkie spędzone z nią chwile.
Nasze pierwsze spotkanie na rozpoczęciu szkoły, chleb, pierwsze dożynki, igrzyska, ona wypiera się tego co do mnie czuje, mój ból, kolejne igrzyska, rebelia. Nawet Snow nie był w stanie zniszczyć moich uczuć do niej. Mimo tego, że ją zdradziłem, to i tak nie przestałem jej kochać. Nawet nie pamiętam jak to było z Delly. Wypiliśmy herbate, którą o a zaparzyła a później mam tylko przebłyski. Muszę to wyjaśnić.
  Podchodzę do okna i lekko je uchylam. Zawsze śpię przy otwartym. Odwracam się w stronę Kat. Śpi spokojnie, nie tak jak w zeszłą noc. Ona mówi że nie zdawała sobie sprawy z tego że leżałem z nią w łóżku, że była na morfalinie. Ale ja wiem że to nie prawda. Przez te kilka miesięcy kiedy byliśmy razem dowiedziałem się o niej między innymi że ona zawsze musi mieć racje, po prostu nie lubi przyznawać się do niektórych rzeczy.
  Ah, Katniss, gdybyś wiedziała jak za tobą tensknię. Kiedy byliśmy razem, codziennie dziękowałem że cię mam, że mogłem spędzać z tobą czas, odganiać twoje koszmary, kochałem cię za to, że dzięki tobie nie nawracały błyszczące wspomnienia, że po prostu byłaś. Chciałem spędzić z tobą całe moje życie, lecz wątpię żeby to marzenie się spełniło. A wszystko przez to że cię zdradziłem.
  Muszę sprawić, aby Katniss do mnie wróciła. Jestem pewien, że to z Gale'm to była tylko jednorazowa sytułacja. To przez niego Prim nie żyje. Tak samo jak i inne dzieci, które tam były.

piątek, 20 listopada 2015

Kosogłos część II !

Hej, cześć i siema drodzy trybuci! Niestety to nie następna notka:-\. Ale za to  Kosogłos! Niestety nie mogę iść do kina ale za to będę czekać aż film pojawi się w sieci. Dobre i to :-). A czy ktoś z was idzie na premierę albo na cały maraton? Proszę pisać w komentarzach.  A jeśli ktoś będzie miał ochotę i czas to niech napisze do mnie na poczte recenzje z filmu. Oczywiście jak będziecie mogli. Katniss ( wywnioskowałam to z książki, plakatów i zwiastunów ) w tej części wspaniałej książki S. Collins ( i tu ogromne podziękowania dla niej za tą sage ktòra nauczyła mnie co to rewolucja, walka, poświęcenie i miłość ) pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Tylko czemu Prim umarła? Ona była taka fajna. Ale cuż, co to by były Igrzyska Śmierci bez śmierci.
  Ok kończe. Następny rozdział pojawi się może w ten wekeend.
Pozdrawiam
Rue Alison♥

sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 25: Koszmar

Przepraszam że rozdział jest taki krótki :-( Mam nadzieję że nie macie mi tego za złe. Ale powinien was trochę rozweselić bo nasi Nieszczęśliwi Kochankowie z Dwunastego Dystryktu zrobili malutki krok. Pytanie; w stronę nienawiści czy miłości? Dowiecie się czytając tą notke.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

~ Oczami Katniss ~

  - Przepraszam, to nie powinno mieć miejsca. - mówi wyraźnie speszony Gale.
- Nie to moja wina. - odpowiadam ze spuszczoną głową.
- To może ja już sobie pójdę. - rzuca chłopak przez ramię wychodząc z sali.
   Nie mając lepszego zajęcia kładę się wygodnie na poduszce i odpływam w krainę Morfeusza.
Budzę się przykuta do dosyć niewygodnego fotela. Rozglądam się wokoło. Moją uwagę przyciągają ekrany. Są na każdej ze ścian. Tylko po co to wsztstko? Ekrany rozbłyskują światłem a ja skupiam uwage na tym, co tam zobaczę.
Słyszę lodowaty, syczący przez głośnik głos Snow'a.
- A teraz, moja droga panno Everdeen zobaczy pani swoją drogę przez piekło. - Snow kończy swoją wypowiedź szyderczym śmiechem.
Chcę zamknąć oczy, nie patrzeć na to wszystko ale nie mogę. Jakajś siła nie pozwala mi ich zmróżyć nawet na milimetr.
  Jestem skazana obejżeć ten straszliwy horror, zwany moim życiem.

Effie losuje moją siostrę, moją małą Prim na igrzyska.
Zgłaszam się za nią.
Parada trybutów i wywiad z Cesarem.
74 Głodowe Igrzyska:
- moja walka z pragnieniem
- gniazdo gończych os; śmierć Glimmer i dziewczyny z czwórki
- Peeta ratuje mi życie
- sojusz z Rue i jej śmierć
- opiekowanie się Peetą i uczta przy Rogu Obfitości
- finał igrzysk i nasza prób a samobujcza
- zwycięztwo nas obojga
Rozmowa ze Snow'em i jego groźba.
Turnee Zwycięzców
Obwieszczenie że wracamy na arene.
Rozpoczęcie Igrzysk Ćwierćwiecza.
Sojusz z Mags, Finnickiem, Johanną, Wiress i Beetee' m.
Wysadzeniw areny.
Filmy z moim udziałem.
Tysiące poległych istnień.
Nasza misja w Kapitolu.
Zmiechy rozszarpujące Finnicka.
Śmierć Prim.
Moja strzała w szyji prezydent Dystryktu Trzynastego.
Depresja, próba samobujcza.
Nasza miłość, moja i Peety...
Nie mogę pohamować łez które płyną obficie po moich policzkach. Widok umierającej Prim, Finnicka i tych wszystkich osób jest straszny. Zaczynam krzyczeć, wierzgać się na wszystkie strony byleby tylko wydostać się z tego snu. Nie chcę ba to wszystko patrzeć nie chcę...
- Katniss, obudź się. To tylko sen. - słyszę ten znajomy, spokojny, troskliwy głos który budził mnie w nocy, kiedy miałam koszmary. Momentalnie bez zastanowienia wtulam się w Peete. Jego silne ramiona oplatają mnie, gotowe odginić ode mnie nawet najgorsze sny.
- Zostaniesz ze mną? - pytam bez zastanowienia.
- Zawsze. - odpowiada spokojnie.
W silnych ramionach blondyna zasypiam ponownie, nie myśląc o tym, co niedawno nam się przydarzyło.


wtorek, 10 listopada 2015

One Shot: Taka miłość zdarza się tylko raz

Tym razem one shot przedctawiający inne zakończenie książki. Mam nadzieję że Wam się spodba. Cztery konentarze= nowy rozdział.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

~ Oczami Katniss ~

  Zostało nas już tylko czworo: ja, Peeta, Johanna no i oczywiście Finnick. Sojusz rozpadł się tak jak się tego spodziewałam. Zginęło już 20 trybutów w przeciągu 6 dni. Nowy rekord igrzysk. W wyjądkowo szybkim tempie nas pozabijali. Arena to jedna, wielka pułapka. Po tym, jak odgadliśmy jej system każdy sektor rażenia powiększono aż do końca plaży. I w dodatku przesuneli czas w skótek czego w jednym dniu polegli Beetee i Gloss.Później wszysto stało się bardzo szybko: napaść innych trybutów, zwycięztwo no i w końcu rozłam sojuszu. Czuję się nie w porządku co do Johanny  i Finnicka. Pomagaliśmy sobie nawzajem, walczyliśmy ramię w ramię a teraz stoimy na wprost siebie oceniając swoje siły i przygotowując się do walki. Trudno. Jeżeli zawiera się sojusz, trzeba liczyć się z tym, że przyjdzie czas aby go zerwać. I ten czas właśnie nadszedł.
  Naciągam strzałe na cięciwe. Celuję w Johanne. Z nią od początku mam na pieńku więc nie będzie mi jej zbytnio żal. Gorzej z Finnickiem. Dzięki niemu Peeta żyje, dał odejść Magst aby Peeta żył. Jego zabiję potem. A jak z nim sobie poradzę popełnię samobójstwo. Specjalnie dałam Peecie tylko 2 noże, żeby łatwiej mi było go rozbroić. Ja za to mam łuk, kołczan z 13 strzałami i nóż. Zanim blondyn się obejży, mnie już na tym świecie nie będzie. On zwycięży. Snow da mu spokuj. Wszystko się poukładam.
  Po co to robię? Bo go kocham. Uświadomiłam sobie to w tę noc kiedy się pocałowaliśmy. Nie tak zwyczajnie, nie dla kamer. Dla siebie. Ja wiem co do niego czuję. Taka miłość zdarza się tylko raz. I chcę go ocalić. Kosztem swojego życia.
  Celuję w serce dziewczyny z siódemki. Skupiam się. Raz... dwa... trzy. Wypuszczam strzałe. Wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie. Widzę każdy ruch przeciwniczki. Próbuje zrobić unik, ale jest już za późno. Strzała gładko wbija się w klatke piersiową Johanny. Po chwili rozlega się huk armaty. Zostało nas troje.
  Teraz został tylko i aż Finnick. Podczas potyczki z zawodowcami został zraniony w prawą noge, dlatego wolniej się porusza. Ale to nie znaczy że będzie go łatwo pokonać. Jest ode mnie i Peety dużo większy i masywniejszy. Zabicie go będzie wymagało sprytu i dobrego planu. On ma trójząb. Broń w jego rękach niosącą śmierć i zagłade. Był szkolony od najmłoszych lat do zabijania. Ja tylko polowałam. No tak! Mogę przecież odbiec od niego i wtedy zaatakować. Co prawda jego trójząb też ma daleki zasięg, lecz razem z Peetą odbiegniemy a kiedy będzie już w dobrej odległości od nas, wypuszczę strzałe i będzie po wszystkim.
- Peeta musisz mi zaufać. - oznajmiam.
- Co chcesz zrobić? - .
- Zaufaj mi i rób to co mówię. - .
- Dobrze. - chłopakowi te słowa nie przychodzą łatwo ale ostatecznie się  zgadza.
- Na moją konende zaczniesz biec. Teraz. - i ruszyliśm jak najdalej Finnicka. Jak się spodziewałam, zaczął nas gonić. Nie idzie mu to najlepiej za względu na noge. To dobrze, mamy większą szanse na wygraną. Jest już ostatecznie blisko. Robi zamach i rzuca trójzębem.
Na szczęście zrobiłam unik i trójząb nie trafił we mnie ani w Peete.
  Naciągam strzałe na cienciwe. Celuleję prosto w serce przeciwnika. Raz... dwa... trzy... wypuszczam strzałe. Mówię tylko szeptem:
- Przepraszam i dziękuję za wszystko. - strzała wbija się w serce Finnicka. Rozlega się huk armaty. Teraz tylko samobójstwo i Peeta wróci do domu. Wyjmuję nóż i wbijam nóż w tętnice szyjną. Najszybszy sposób na odebranie sobie życia.

~ Oczami Peety ~

  Rozlega się huk armaty oznajmującej śmierć Finnicka. Będzie mi go szkoda. Dzięki niemu żyję. Spidlądam na Katniss. Widzę w jej ręku nóż który zatapia we własnej szyji.
- Nie! - krzyczę, lecz jest już zapóżno. Z gardła dziewczyny leje się obficie krew. Klękam obok niej i przytrzymuję ręke na jej ranie.
- Dlaczego Katniss, dlaczego? - pytam.
- Bo cię kocham. - odpowiada słabym głosem.
- Ja ciebie też, ale czemu chciałaś popełnić samobójstwo? - .
- Żebyś wrócił do domu. - .
- Ale ja nie będę mógł bez ciebie żyć. - mówię ledwo opanowując emocje.
- Skoro ty nie wrócisz, to ja też. W tym roku nie będzie zwycięzcy igrzysk. - mówiąc to tnę sobie tętnice szyjną podobnie jak moja ukochana.
- Zostaniesz przy mnie? - pyta dziewczyna.
- Zawsze. - odpowiadam a dwa wystrzały armaty obwieszczają naszą śmierć.

~ Wkrótce po śmierci Nieszczęśliwych Kochanków z Dwunastego Dystryktu ~

  Wybuchły powstania. Tysiące ludzi ruszyło na stolice. Kapitol wkrótce został obalony. Wszyscy skierowali broń w stronę  prezydenta Snow'a. Został on zabity dokładnie pięć miesięcy po samobujstwo Katniss i Peety. Zostali oni twarzami rewolucji.
Pierwszymi ofiarami wojny stały się dzieci z 74 Głodowych Igrzysk: Rue, Thresh, Clove, Cato, Glimmer, Marvel i pozostali trybuci.
W rewolucji zginęło tysiące ludzi. Osierocili w ten sposób dzieci, owdowili żony.
Pokój im duszą.

niedziela, 8 listopada 2015

Rozdział 24: Pocałunek

  Proszę, oto i kolejny rozdział. Wnosi trochę do relacji Katniss-Gale. Tak jak poprzednio: Cztery komentarze - nowy rozdział.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

  Świetnie, po prostu genialnie! Mellark będzie leżeć razem ze mną w jednej sali. Oddalony zaledwie o 2 metry ode mnie. Jutro z samego rana poproszę o zmianę sali. Nie mam najmniejszej ochoty siedzieć z tym dupkiem przez 2 tygodnie. Zdradził mnie a teraz pewnie będzie mnie przepraszał. Nie dam mu się.
  Ciekawe kto mu tak pięknie obił buźkę. Muszę mu koniecznie podziękować.
  W tej samej chwili do mojej sali wchodzi Johanna:
- Witaj ciemna maso. O widzę że dali ci kogoś do towarzystwa. - .
- Przyjrzyj się i zobacz kto nas uraczył swoją obecnością. - warczę.
Dziewczyna podchodzi do łóżka i z wrażenia cała krew odpływa jej z twarzy.
- Ty to przecież Mellark. - .
- No naprawdę. Dzięki że mnie oświeciłaś. Jakbym sama nie wiedziała. - mówię zgryźliwym tonem.
- Ciekawe kto go tak ładnie załatwił. Szkoda że to nie ja mu to zrobiłam. - Jo wyraźbie posmutniała. Jak to ona. Nikt nie ma prawa bić jej wybranych ofiar. Oczywiście oprócz niej.
  Drzwi do sali ponownie się otworzyły i do sali weszli Haymitch, Annie wraz z Finnem i Will. Jednak widok jednej osoby zbija mnie z tropu. Gale. Co on tu robi?
- Cześć. - mówi z niespotykaną dla niego nieśmiałością.
- Cześć. - odpowiadam takim samym tonem.
- To my może zostawimy was samych. - mówi Annie i po chwili przekonywania wychodzą razem z nią Haymitch i Johanna.
- Będziemy za drzwiami. - oznajmia tylko były mentor i zamyka za sobą drzwi.
- Po co przyszedłeś? - pytam.
- Zobaczyć co z tobą. - odpowiada cicho.
- Teraz kiedy najmniej cię potrzebuję. - warczę.
- Przepraszam. Po prostu nie mogłem od razu po rebeli wrócić do 12. - tłumaczy się.
- Czemu? - pytam.
- Wszystko przypominało mi ciebie. Nie mogłem znieść że wybrałaś Mellarka. - .
- Teraz to i tak bez znaczenia. On mnie zdradził z Delly. - mówię prosto z mostu.
- Nie obeszło to mojej uwadze i postanowiłem że obiję mu tą śliczną buźkę.  - odpowiada z tym samym błyskiem w oczach, co wtedy kiedy powiedziałam mu o ucieczce z dystryktu przed Ćwierćwieczem Poskromienia.
- Dzięki. - .
- Nie ma za co. Należało mu się. - odpowiada brunet.
  Po tych słowach zaczyna się krępująca cisza, której tak nienawidzę. Patrzymy sobie w oczy. Gale bierze moją twarz w swoje dłonie i delikatnie mnie całuje. To całkiem inny pocałunek od tego, jakimi raczył mnie darzyć przed rebelią. Tamte były bardziej zachłanne. Ten jest lekki jak wiosenny wiatr, wyraża tą tęsknotę, ten ból jaki sprawiło mu nasze zerwanie kontaktów, nasza rozłąka. Odwzajemniam go. Całujemy się dopuki nie zabraknie nam tchu. Nie obchodzi mnie że obok leży Mellark. On przecież śpi. A nawet jeśli już się obudził to dobrze. Niech patrzy. Teraz liczymy się tylko ja i Gale.

~ Oczami Peety ~

  Wszystko mnie boli. Czuję się jakby przejechał po mnie pociąg. Dosłownie. Przypominam sobie wydarzenia które pamiętam. Pobił mnie Gale, bo... zdradziłem... Katniss i o mało przeze mnie nie umarła. Należało mi się. Straciłem przytomność i najprawdopodobniej leżę teraz w szpitalu. Ciekawe co z Kat. Mam nadzieję że żyje. Co prawda Gale mówił że ona prawie umarła, ale z kąt mogę wiedzieć że ona na pewno żyje?
  Rozglądam się po sali. Nie jestem jedynym pacjentem w tym pomieszczeniu. Nie, to nie możliwe. To Katniss. Ona żyje. Siedzi przy niej Gale. Czego on od niej chce? Rozmawiają. Niestety cicho i nie słyszę o czym. Przerywają rozmowę. Trwa między nimi cisza. On bierze jej twarz w swoje dłonie i ją całuje. A ona nawet się temu nie opiera! Wręcz przeciwnie. Ona go odwzajemnia. Z resztą, czemu się dziwić? Zdradziłem ją. Po co miała by po tym rozpaczać? Przerywają, a ja odwracam się do nich plecami choć sprawia mi to niewyobrażalny ból i udaję, że śpię.

sobota, 7 listopada 2015

Rozdział 23: To moja wina...

~ Oczami Peety ~

Siedzę na kanapie. Próbuję opanować błyszczące wspomnienia. Kiedy nie ma przy mnie Katniss wszystko mi się miesza. Zdradziłem ją z Dellly. Prawda czy fałsz? Kocham ją. Prawda czy fałsz?
  Moje rozmyślania przerywa pukanie do drzwi. Nie, to walenie. Zaciskam paznokcie na nadgarstku tak mocno, że po chwili czuję strużki krwi płynące powoli po mojej ręce. Wstaję i otwieram drzwi. W progu stoi osoba, której najmniej się spodziewałem. Patrzy na mnie swoimi szarymi oczami ze Złożyska. Gale. Nie zorientowałem się, kiedy brunet mnie przewrócił a teraz leży na mnie i okłada mnie pięściami. Próbuję się bronić. Blokuję jego ciosy aż do momentu, kiedy wypowiada słowa, przez które moje życie przestaje istnieć.
- Zdradziłeś ją, choć ona ci zaufała. Przez ciebie ona prawie umarła. Chciałeś ją zabić! - .
Przestaję odpierać ataki przeciwnika. Poddaję się. Może mnie nawet zabić. Nic się teraz nie liczy. Przeze mnie Katniss prawie umarła. Nie zasługuję na nią. Nie zasługuję na to żeby żyć. To wszystko moja wina... To moje ostatnie myśli zanim tracę przytomność.

~ Oczami Gala ~

Okładam Mellarka pięściami aż ten traci przytomność. Przez tego piekarzyka Kotna prawie umarła, gdyby nie zauważył jej mój kumpel Will. Co za palant. Miał najlepszą dziewczyne w całym Panem i ją zdradził. Czemu ona wybrała jego zamiast mnie? Znamy się od 5 lat. A on chciał poświęcić za nią życie i poszła do tego kaleki. On nie jest jej wart. Ona zasługuje na kogoś takiego jak ja. Ja utrzymywałem jej rodzine przy życiu zanim wygrała igrzyska. Ja się nią opiekowałem. On tylko chodził, otaczał się dziewczynami i patrzył jak ona głoduje. Co za frajer. Teraz może trochę zmądrzeje.

~ Oczami Delly ~

  Idę do Peety. Mam nadzieję że się mnie nie gniewa za wczoraj. Pewnie miał te przebłyski wspomnień z Kapitolu. Przecież on mnie kocha. Teraz gdy ta cała Katniss go zostawiła nic nie stoi nam na przeszkodzie żeby być razem. On mi się oświadczy, weźmiemy ślub i będziemy mieć całą gromadke dzieci. On przecież zawsze kiedy się razem bawiliśmy w dom był tatą i powtarzał, że jak dorośnie będzie je mieć.
  Wchodzę do domu mojego ukochanego. Drzwi nie były zamknięte więc wchodzę bez pukania. W końcu za niedługo możę się tu wprowadzę. Trzeba się przyzwyczajać. Idę do salonu.
   O matko! Peeta leży cały posiniaczony w kałuży krwi na podłodze. Dobrze Delly myśl! Czego nas uczyli na kursie pierwszej pomocy podczas rebelii? A tak! Trzeba sprawdzić tętno i puls. Jestem genialna. Wykonuję te dwie czynności. Uff, na szczęście nie jest z nim tak źle. Wyjmuję telefon i dzwonię po pogotowie. Za jakiejś 5 minut powinni być. Niech ja tylko dorwę tego, kto to zrobił mojemu mysiaczkwi. Gorzko za to zapłaci. Oh jeszcze mnie popamięta!
  Przyjeżdża pogotowie i zabiera Peete do szpitala a ja jadę za nimi.

~ Oczami Katniss ~

  Will wyszedł 2 godziny temu zostawiając mnie z moim myślami. Chce mi się płakać. Mój chłopiec z chlebem... on...on mnie zdradził. Czym ja zawiniłam? Co zrobiłam? Czy to mja wina? Nie. To jego wina i wyłącznie jego. To on mnie zdradził nie ja jego.
  Drzwi do mojej sali otwierają się i wjeżdża do niej łóżko szpitalne z jakimś pacjentem. No to mam współ lokatora.
- Proszę. Teraz możecie być razem. - oznajmia pielęgniarka i wychodzi.
Przyglądam się osobie leżącej na łóźku. To nie możliwe. To Mellark!

wtorek, 3 listopada 2015

Rozdział 22: Nie jesteś jej wart... Wszysto błyszczy gdy nie ma jej przy mnie...Jakby umarła...Will

Hej, cześć i siema drodzy trybuci! Mam dwie wiadomości: dobrą i złą. Zacznę od tej złej: poprzedni rozdział to nie był kolejny koszmar Katniss. Peeta naprawdę ją zdradził z Delly. A ta dobra wiadomość: i tak się zejdą! No więc proszę nie lamentować że oni muszą być razem bo ja doskonale wiem że oni muszą być razem i będą ale po pewnym czasie. No nie przedłużam i zapraszam do czytania i komentowania.
4 Komentarze = nowy rozdział.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

~ Oczami Haymitcha ~

  Siedzę jak zwykle przy butelce - mojej najlepszej kochance i przyjaciółce -. Do mojej ledwo działającej świadomości docierają jakiejś krzyki. No pięknie, nasze gołąbeczki już pokłucone. Nawet nie dadzą człowiekowi spokojnie się napić. Wstaję. Muszę trzymać się krzesła żeby nie upaść. Wiadomo, bimber robi swoje. Kieruję się mozolnie do drzwi. Przekręcam klamkę. Rozglądam się w storonę domu Katniss i Peety. Nie wiem o co poszło, ale wodok Dziewczyny Igrającej z Ogniem całej zapłakanej biegnącej w stronę lasu nie wróży nic dobrego. Idę za tym do domu Mellarka aby zbadać o co poszło. Otwieram drzwi bez pukania. Uważam że to tylko strata czasu. Mój wzrok ląduje na schodach. A raczej osobie z nich schodzących. Jest to dziewczyna o długich, blond lokach iniebieskich oczach. Pewnie pochodz z miasta. Ona jest w samej bieliźnie. No to już wiem o co poszło. A raczej o kogo. Wchodzę do salonu. Na kanapie ze spuszczoną głową siedzi nie kto inny jak Mellark. Oj to sobie poważnie porozmawiamy.
- I co chłopcze, zadowolony z siebie jesteś? - pytam cicho, ale w moim głosie słuchać złość.
- Jeśli przyszedłeś mnie jeszcze dobić to drzwi są tam. - mówiąc to chłopak wskazuje ręką wyjście.
- Jeśli nie chcesz rozmawiać to nie. Ale pamiętaj: przed waszymi drugimi igrzyskami kiedy mieliście wychodzić na arenę powiedziałem jej, że nawet za 100 lat nie będzie ciebie warta. Myliłem się. To ty nawet za 1000 lat nie będziesz jej wart. - kończę i wychodzę.

~ Oczami Peety ~

  - Jeśli nie chcesz rozmawiać to nie. Ale pamiętaj: przed waszymi drugimi igrzyskami kiedy mieliście wychodzić na arenę powiedziałem jej, że nawet za 100 lat nie będzie ciebie warta. Myliłem y To ty nawet za 1000 lat nie będziesz jej wart. - były mentor kończy swój monolog. Ma racje. Nawet za 1000 lat nie będę jej wart. I co ja najlepszego zrobiłem? Zdradziłem ją. Zachowałem się jak ostatni dupek. Ona mnie kochała a ja ją po prostu zdradziłem. Co jest ze mną nie tak? Najpierw uganiałem się za nią całe 10 lat przed igrzyskami, później gotowy byłem dla niej oddać swoje życie, a teraz co? Zdradziłem ją jakby to wszystko się nie wydarzyło.
- Nad czym tak myślisz? - słyszę szept Delly a jej ręce błądzą po moich plecach. Nie panuję nad sobą. Wybucham:
- Zabieraj łapy! Odejdź! Wynocha z mojego domu! - wrzeszczę opentany, a dziewczyna zabiera swoje ubrania i ucieka z mieszkania. Wszysto błyszczy, gdy Katniss nie ma przy mnie...

~ Oczami Willa ~

Biegam jak zwykle o tej porze. Dziś wybirałem się drogą wzdłuż ogrodzenia. Jestem już przy dziurze w ogrodzeniu na tak zwanej '' Łące '' kiedy ją zauważam. Przyśpieczam bieg i nie mija minuta a już jestem przy niej.
  Wygląda jakby umarła. Jej skóra jest popażona. Chyba wpadła na ogrodzenie ale ono przecież nie jest pod napięciem. Jednak na potwierdzenie mojej teori o jej popażeniach słyszę brzęczenie. Wyjmuję błyskawicznie komórkę i wybieram numer pogotowia. Jeden sygnał... drugi... no błagam niech ktoś odbierze...
- Halo? -
- Halo? Proszę przysłać jak najszybciej karetke na Łąke.- odpowiadam na jednym tchu.
- Co się stało? - pyta głos w słuchawce.
- Dziewczyna na oko 17 lat wpadła na ogrodzenie które jest pod napięciem. - mówię.
- Czy oddycha? - . Sprawdzam jej oddech.
- Tak ale bardzo słabo. - odpowiadam zdenerwowany.
- Już wysyłam karetke. Proszę przy niej zostać. - głos kończy rozmowę. Przyglądam się dokładniej dziewczynie. Kogoś mi przypomina. Zaraz, zaraz... to przecież Katniss Everdeen. To ona wy własnej postaci. No nieźle.
  Moje rozmyślania przerywa ryk syreny. Po chwili przede mną pojawia się karetka a z niej wyskakują lekarze, kładą ją na noszach i wkładają do pojazdu. Postanawiam iść do szpitala i dowiedzieć się co z nią.

~ Oczami Katniss ~

  Wszystko mnie boli. Każda komórka mojego ciała krzyczy, rozdziera się na pół. Otwieram oczy bardzo powoli i rozglądam się po sali. No pięknie. Znowu jestem w szpitalu. Mój wzrok ląduje na parze szmaragdowo-zielonych oczu, które bacznie mnie obserwują.
- Hej, Will jestem. - mówi nieznajomy.

poniedziałek, 2 listopada 2015

Rozdział 21: A mówił że tylko dla mnie żyje...

Hej, cześć i siema drodzy trybuci! Oto i jestem a wraz ze mną kolejny rozdział który dużo zmieni w relacjach między Katniss a Peetą. Postanowiłam że troszkę zawyżę poprzeczkę i NOWY ROZDZIAŁ POJAWI SIĘ KIEDY BĘDĄ 4 KOMENTARZE. No więc macie troszkę trudniejsze zadanie ale ja wiem że jak chcecie, to te 4 komentarze pojawią się w jeden dzień. No dobra nie przedłużając wszystkich pozdrawiam i niech los wam sprzyja!
Rue Alison♥
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

  Już dziś znów zobaczę Peete. Nie mogę już się tego doczekać. Jeszcze tylko 2 godziny i znów poczuję jego zapach, oddech na karku, smak jego ust na swoich. To będą bardzo długie 2 godziny. Podejrzewam że nawet najdłuższe w moim życiu.
  Razem z Johanną wracamy do Dwunastego Dyastryktu po tygodniowym pobycie w Czwórce. Początkowo był z nami Peeta, ale musiał wyjechać do trójki po proteze  a następnie sam wrócił do Deunastki. Miałyśmy być tam tylko na 3 dni ale Annie tak bardzo nalegały że musiałyśmy zostać. W tym czasie bardzo polubiłam synka Finnicka. Chłopiec jest bardzo podobny do swojego ojca, ale oczy Finn zdecydowanoe ma po swojej matce. Annie kilka razy powtarzała nawet że powinnam mieć dziecko, że tak dobrze zajmuję się Finnem, ale ja za każdym razem powtarzałam że nie. Wiem że Peeta byłby najlepszym ojcem na świecie. Ale ja... ja zwyczajnie się do tego nie nadaję. Nie potadziłabym sobie w roli matki. Może i przez pewien czas wychowywałam Prim ale ona miała wtedy 7 lat.
  Z zamyślenia wyrywa mnie głos Jo.
- O czym myślisz ciemna maso? -
- O niczym. - .
- Co, zatęskniłaś za swoim kochasiem? - dogryza mi Mason.
- A jeśli to co? - .
- To nic. Za godzine będziemy w Dwunastce.-  dziewczyna kończy rozmowe.
  Jeszcze tylko godzina. Nie powiedziałam Peecie, że przyjeżdżam. To ma być niespodzianka. Jestem bardzo ciekawa jego reakcji. Na pewno się ucieszy.
***
Jdę przez Wioske Zwycięzców cała  rozpromieniona. Jeszcze tylko kilka budynków... jeszcze tylko trzy... dwa... jeden dom.
Otwieram drzwi po cichu i upewniam się czy nie ma tu blondyna.       Rozglądam się po kuchni, salonie. Nigdzie go niema. Nagle z góry słyszę jęk. Szybko wchodzę po schodach. Przeskakuję po dwa, trzy stopnie na raz. Obracam klamkę w drzwiach. Mój wzrok ląduje na łóżku.
   Peeta nie jest w nim sam. Za jego plecami widzę kobiete. Przyglądam jej się dokładniej. To Delly.
  Odwracam się na pięcie i w biegu schodzę ze schodów i zmierzam do drzwi. W tej samej chwili kiedy mam zamiar złapać klamkę na nadgarsku czuję mocny uścisk. To Peeta.
- Katniss posłuchaj mnie. To nie miało być tak... - mówi drżącym głosem.
- Nie ma mnie tydzień a ty już sobie znalazłeś inną na moje miejsce. Jak mogłeś. A pomyśleć że ja cię naprawdę kochałam. - odpowiadam. Próbuję się uwolnić ale uścisk staje się coraz mocniejszy.
- Puszczaj. - cedzę przez zaciśnięte zęby.
- Nie, nie puszczę cię. - oznajmia spokojnie błęktnooki. Odruchowo biorę zamach i próbuję uderzyć Peete ale on przewiduje mój ruch i zaledwie kilka centymetrów od jego policzka zatrzymuje mój cios. Nie wiem co zrobić. Jestem w pułapce. Twarz blondyna niebezpiecznie zbliża się do mojej. Moje próby uwolnienia się nie skutkują. Czuję jego ciepły oddech na swojej skurze. Niespodziewanie czuję smak jego ust na swoich wargach. Pocałunek jest delikatny a zarazem namiętny. Kiedy Mellark kończy stoję w bez ruchu. On puszcza moje nadgarstki. Na jego twatrzy widzę cień nadziei.  Korzystając z okazji pędę ruszam przed siebie. Słyszę jego wołanie ale nie zatrzymuję się. Biegnę do jedynego miejsca gdzie mogę być sobą, gdzie nikt nie zobaczy moich łez. Do lasu.
  Czemu on mi to zrobił. W czym ta cała Delly jest lepsza ode mnie? Mówił że kocha tylko mnie, że jedyną osobą dla której żyje jestem ja! I co ja by mnie tak bardzo kochał to by mnie nie zdradził. Najlepiej przespać się za plecami Katniss, ona o niczym nie będzie wiedział bo jest głupia jak but! Już lepiej było zabić go przy pierwszej lepszej okazji na igrzyskach. Wygrałabym, Prim by żyła. Do rewolucji też sama bym doprowadziła bez tych jego głupich wymysłów o " Nieszczęśliwych Kochankach z Dwunastego Dystryktu " . Haymitch by mnie pokierował i sama ośmieszyłabym Kapitol i Snowa. Cinna by mnie ucharakteryzował i poradziłabym sobie bez tych jego głupuch gierek o miłości. Snow mógł zrobić dla mnie chociaż tę przysługę i zabić go na torturach. To nie bo pannę Everdeen trzeba zniszczyć od środka i wysłać jej kochasia aby ją udusił. Faceci ogólnie są idiotami. Chyba jedynymi wyjądkami są mój tata i były mentor. No i oczywiście Finnick. A niech pójdą do diabła. Mam ich gdzieś. Niech mnie zostawią w świętym spokoju.
  Nie zauważam brzęczenia i wpadam na ogrodzenie które jest pod napięciem...
     

piątek, 30 października 2015

Rozdział 20: Rozłąka

 
Trzy komentarze-nowy rozdział

Nie śpię już od dawna. Nie mam zamiaru jeszcze wstawać. Jest tak dobrze. W uścisku Peety. Nie chcę się z niego wyrywać. Mogłabym tak przeleżeć całe życie. Razem z nim.
  Rozlega się dzwięk telefonu, który stoi na szafce nocnej. Z niechceniem podnoszę słuchawkę.
- Halo? - .
- Peeta, to ty? - pyta głos.
- Nie Katniss. Kto mówi? -
- To ja Beetee. Mogę poprosić Peete do telefonu?
- Poczekaj, zaraz go obudzę. - odkładam słuchawkę na miejsce i szturcham blondyna ramieniem.
- Peeta, Beetee chce z tobą rozmawiać. - mówię podając mu słuchawkę.
- Tak, halo? - blondyn przeciera oczy.
- Koniecznie dziś? - mój ukochany wyraźnie jest poddenerwowany.
- No dobrze po południu już będę. - błękitnooki odkłada słychawkę.
- Co jest? - pytam.
- Muszę dziś lecieć do trójki po nową protezę. - .
- A nie możesz tego zrobić kiedy indziej? - .
- Niestety. - odpowiada.
- W takim razie jadę z tobą. - oznajmiam.
- Katniss, to niebezpieczne z racji na twoją ranę. Wiesz ilę musiałem prosić lekarzy aby pozwolili mi cię tutaj zabrać? Ty zostaniesz tutaj razem z Annie i Johanną a ja polecę najpierw do Trójki, a potem wrócę do Dwunastki a ty przyjedziesz do mnie za trzy dni.  Dobrze? -  nie chcę się z nim kłucić z racji, że on dla mnie chce jak najlepiej i zwyczajnie się o mnie martwi dlatego smutno kiwam głową.
- Dobra, chodź na dół. Zrobimy śniadanie. - mówi blondyn a ja idę się przebrać.
  Biorę 5 minutowy prysznic. Zakładam na siebie bieliznę i idę do szafy. Przeglądam po kolei półki. W końcu wybieram krótki, jeansowe spodenki i białą koszulkę. Ubieram się i schodzę do kuchni. W chwili kiedy przechodzę przez drzwi mój ukochany stawia na stole dwa parujące kubki z herbatą i talerzyk z kanapkami.
- Smacznego . - mówię.
- Nawzajem . - odpowiada chłopak.
  Śniadanie mija nam w miłej atmosferze. Żartujemy, śmiejemy się, rozmawiamy. Chcemy nacieszyć się po prostu sobą.
  Po posiłku idziemy razem na górę aby spakować rzeczy Peety do walizki. On ma znacznie mniej bagarzu niż ja, dlatego nie zajmuje nam to dużo czasu.
  - Katniss, zajżyjmy jeszcze do Annie. Chcę się z nią pożegnać. - prosi blondyn.
- No dobra ale słońce bardzo praży i muszę się nasmatować kremem przeciw słonecznym. - odpowiadam.
- To chodź, ja cię posmaruję truskaweczko. - mówi z tym swoim figlarnym uśmieszkiem.
Podaję mu krem a on zaczyna go delikatnie wcierać w moją skórę. Odchylam głowę a błękitnooki to wykorzystuję i pbdarowuję moją szyje pocałunkami. Nasze pieszczoty mogły by trwać tak w nieskończoność gdyby nie Johanna.
- O ludzie, zostawić was na chwilę samych a wy od razu już się całujecie. No jak dzieci, jak dzieci.- jakby nie zaczęła komentować, to chyba nie była by sobą.
  - Peeta? - pytam.
- Tak? - odpowiada.
- Kiedy masz ten poduszkowiec? - .
- O 12:00 a co? - .
- To lepiej spójż na zegarek. - mówię.
- O żesz jest już 11:45! - mówi mój ukochany i biegiem pędzi w stronę walizki. A ja oczywiście lecę za nim.
Raz dwa wtskakujemy z domu i pędzimy ba lotnisko.
- Mały wyścig? - proponuję.
- Okay. - zgadza się blondyn a ja pędem ruszam przed siebie. Jak zwykle jestem szybsza. No może to trochę oszukany wyścig bo on ma walizke. Ale ja mam ranę. Już niedaleko lotnisko zaledwie 200 metrów.
  I w tym momencie w miejscu gdzie zostałam postrzelona czuję niewaobrażalny ból. Jakby ktoś wbijał we mnie miliony igieł.
- Kat, co ci jest. - słyszę głos Peety.
- To nic takiego. - mówię zaciskając zęby i ledwo powstrzymując łzy.
- Przecież widzę. Coś z raną? - dopytuje się a ja tylko kiwam głową.
- Poczekaj, już dzwonię po Johanne. Halo? Johanna, chodź do nas szybko... posłuchaj Katniss boli rana masz natychmiast tu przyjść... niedaleko lotniska...pośpiesz się. - blondyn odkłada telefon do kieszeni.
Ból już trochę ustąpił i mogę się wyprostować.
- Lepiej? - .
- Tak. - odpowiadam.
- Dobrze, poczekajmy na Jo. - .
Jak na zawołanie przy nas pojawia się dziewczyna.
- Co jest? Co się stało? - widać że dziewczyna jest zdenerwowana.
- Już nic. - odpowiadam.
- To po jakiego ja tu jak idiotka przez cały dystrykt biegłam?!- Johanna oczywiście powróciła do dawnego stanu bycia.
- Dobrze, dobrze. Chodźmy już na lotnisko. - oznajmia blondyn a my w ciszy idziemy za nim.
  Stajemy przed poduszkowcem, który zaraz zabierze mi Peete na całe 3 dni. I co ja będę w tym czasie robić? Pewnie co noc będę budziła się z krzykiem. Blondyn mocno mnie przytula a ja to odwzajemniam. Łapie moją twarz tak abym patrzyła mu prosto w piękne, hipnotyzujące oczy. Mój narzeczony delikatnie całuje mnie w usta. Mimo że pocałunek jest bardzo delikatny, to ja wiem, że zawarta jest w nim cała tensknota i smutek, związana z naszym rozstaniem.
- Będę tęsknić. - mówi.
- Ja też. - odpowiadam.
- Kocham cię . - wyzanję.
- Ja ciebie bardziej. - odpowiada i wchodzi do poduszkowca. Maszyna startuje, a ja patrzę jak razem z nią w powietrze wznosi się mój ukochany, Peeta.

poniedziałek, 19 października 2015

Rozdział 19: Piracka szanta

Trzy komentarze-kolejny rozdział.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- Katniss! Chodź do wody! - krzyczy z oddali mój narzeczony.
- Nie! - odkrzykuję.
Peeta opowiadał mi jak uczył się pływać po naszych drugich igrzyskach i rewolucji. Podczas jego historii oboje kilka razy wybuchneliśmy śmiechem.
- Masz bez mózgu. - Jo podaje mi krem do opalania.
Wącham go. Mmm zapach truskawki.
- Wiem, nie mysisz mówć. Mam świetny gust. - przechwala się dziewczyna.
- Dobra daj człowiekowi odpocząć. - mówię zakrywając sobie oczy chustką, bo nie wziełam okularów przeciw słobecznych.
  Jest dostyć upalnie. Przeciwieństwo Dwunastki. U nas w lato temperatura maksimum osiąga 21 stopni. Tu w Czwórce jest ich chyba z dziecięć więcej. Słońce mocno przygrzewa. Po prostu idealnie na wakacje.
  Nagle ktoś łapie mnie w pasie i przerzuca przez ramię. Szybko zdejmuję chustke a moim oczom ukazuje się blond czupryna.
- Peeta! Zostaw mnie. - .
- Czas na kompiel. - mówi z figlarnym uśmiechem.
- Błagam. Odstaw mnie z powtotem na ziemię. - proszę się błękitnookiego.
- Pięknie pachniesz, truskaweczko. - chłopak dalej nie zważa na mnie.
  Chłopak zanurzył mnie w wodzie. Jego usta dotknęły moich. Najpierw delikatnie, a z każdą chwilą coraz mocniej, cotaz zachłanniej.

~ Wieczór ~
  - Katniss, mogłabyś uśpić Finna? - pyta Annie.
- Tak, jasne. - odpowiadam trochę niepewnie.
- Proszę, ja idę się przespać. - mówi rudowłosa podając mi chłopca.
  Noszę go już tak ok. pół godziny a on nadal nie śpi. Postanawiam mu coś zaśpiewać. Pamiętam jak tata śpiewał mi kiedyś piosenke o piratach.

Opowiem ci o pitatach
- wieść stara, lecz prawdziwa -
Tak, w tej historii statkiem starym
Straszna załoga pływa.
O tak, zaśpiewam o statku starym,
Co pruje bezmiar fal,
Budząc paniczny strach.

Podarte żagle tego statku,
Są niby skrzydła ptaków,
A sam kapitan twarz swą zakrył,
Żeby nie mnożyć strachu.
Śmiertelnie białą skórą,
Martwym wyrazem oczu,
Zębami jak u wilka.
O tak, kapitan twarz swą zakrył
I nie ogląda światła.

Oj, lepiej dobry bądź i prawy,
Nie żałuj na to sił,
Bo cię zmienią w pirata
I w dal odpłyniesz w mig.
Tak, lepiej dobry bądź i prawy,
Bo - spójrz! Czy widzisz to:
Jest czarny statek w porcie dziś,
Ma w pustym luku miejsca dość.
Dla ciebie miejsca dość!

Skoro piraci są tak podli,
A gorszych od nich nie ma,
Po kres mych dni wciąż się modlę,
Bu mimo mej szanty* o piratach,
Nie spotkać ich na swej drodze.
O tak, okrutni są piraci,
Piraci znaczą śmierć.
Modlę się co dzień, chcę, byś wiedział,
Żebyś nie ujrzał pirata,
By nie dosięgła cię ich ręka...

  Nie wiem czy ta piosenka koniecznie nadaje się, żeby śpiewać ją dziecią,
ale najwyraźniej Finn'owi się spodobała tak że usnął, albo mu się tak niepodobała że postanowił usnąć. I tak, i tak wyszło na to, że mały usnął. To chyba dobrze nie?
Kładę go delikatnie do łóżeczka, przykrywam kołderką i wychodzę.
Przy drzwiach zastaję blondyna.
- Pięknie śpiewasz. - .
- Ładnie to tak podsłuchiwać? - pytam.
- Oj przypadkiem usłyszałem. - tłumaczy się Peeta.
- No dobra, dobra. - całuję go w policzek i razem idziemy do naszego chwilowego mieszkania.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Uwaga! Uwaga! Ogłoszenia blogowe!

Udało mi się napisać notke w wyjątkowo krótkim tempie a to dzięki mojej najlepszej przyjaciółce: masz moje pozdrowienia ~ Stokrotko :-)
Druga część ( czyli wieczór )  powstała z myślą o największej fance Finnicka i Annie. Z miejsca pozdrawiam love dream :-).
Piosenke wytrzasnęłam z książki pt. " Wampiraci " tylko ją ciuteńkę przerobiłam aby była o piaratach a nue o wampiratach :-)
* szanta to piosenka żeglarsak w tym wypadku dotyczy ona piratów. :-)
Ok a teraz pozdrowienia dla WSZYSTKICH CZYTELNIKÓW.
Rue Alison♥

niedziela, 4 października 2015

Rozdział 18: Annie

Kolejny rozdział - trzy komy.

  Lecimy razem poduszkowcem do Czwórki. Nie mogę się doczekać aż zobaczę się z Annie i jej synkiem Finnem. Podobno ( jak udało mi się wyciągnąć od Jo ) mały to wykapany tatuś. Tylko oczy ma po mamie.
  Spogląd na Peete który śpi z głową na moich udach. Biedak. Nie spał od dobrych 24 godzin. Haymitch opowiadał mi jak blondyn planował niespodziankę dla mnie. Niech śpi. Sen mu się przyda. Spoglądam przez okno. Ciekawe nad którym Dystryktem lecimy. Może to piątka, lub szóstka? Nie wiem. Z tej całej nudy i ja też postanowiłam się zdrzemnąć.
***
  Budzi mnie głos pilota, który oznajmia, że czas już się zbierać. Delikatnie szturcham blondyna aby go obudzić. Jednak to nie skutkuje. Próbuję mocniej. I dalej nic. W końcu łapię się ostatniej deski ratunku. Pochylam się nad moim ukochanym i składam na jego ustach pocałunek.
- No na taką pobudkę mogę mieć codziennie. - mówi z uśmiecham.
- Lepiej się pośpiesz mój śpiący królewiczu bo zaraz lądujemy. - .
- No już wstaję. - .
- Ruszcie się! - Jo przypomina nam że jeszcze tu jest.
  Razem wychodzimy z poduszkowca. Peeta oczywiście uparł się, że weźmie wszystkue torby, bo ja mam się nie przemęczać.
Idziemy w kierunku Wioski Zwycięzców. W Czwórce jest pięknie. Słychać szum morza. Czuć zapach sosen. Już coś czuję, że te wakacje będą cudowne.
   Moje rozmyślania przerywa Jo:
- No oto i dom Annie. - . Po chwili dziewczyna puka do drzwi.
  Staje w nich Annie. Włosy ma spięte spinką, a ba sobie białą, letnią sukienke. Jej oczy są zielone i zamiast iskierek szaleństwa goszczą w nich iskierki radości.
- Oh! Witajcie! - wita się z nami rzucając nam się na szyję i mocno przytulając.
- Wejdźcie do środka, zapraszam. - oznajmia rudowłosa wpuszczając nas do środka.
  Rozglądam się po domu. W zasadzie zbytnio się nie różni od tego, w którym mieszkam z Peetą. Tyle że tu jest więcej rzeczy związanych z morzem. Różnego rodzaju muszle, obrazy, bukiety z kwiatów nadmorskich. No i oczywiście pełno zabawek dka dziecka.
  Idę do salonu, gdzie wszyscy już się zebrali. Koło stolika jest rozłożona koc a na nim pełno zabawek a pośród nich siedzi mały junior Finnick. Naprawdę jest podobny do swojego ojca. Bląd loczki spadają na jego czoło. Na szczęście nie przysłaniają mu pięknych, zielonych oczu, które z pewnoścą odziedziczył po mamie. I ten uśmiech. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Po prostu istny Finnick.
- Chcesz go potrzymać? - pyta Annie.
- No, dobrze. - odpowiadam nieśmiało.
Dziewczyna daje mi potrzymać małego. To naprawdę wspaniałe odczucie.
  Siedzimy tak jeszcze przez godzinę. Oczywiście Finn
przesiedział ją na moich kolanach. Teraz idziemy do mieszkania, które wynajął dla nas blondyn. Kiedy zbliżamy się do niego błękitnooki niespodziewanie bierze mnie na ręce tak jak pan młody bierze panne młodą i tak przekraczamy próg.

sobota, 3 października 2015

Rozdział 17: Niespodzianka

  Trzy komentarze-nowy rozdział.

Wreszcie wychodzę z tego cholernego szpitala. Przez te dwa tygodnie kiedy to moja rana miała się goić zdąrzyłam już zapomnieć jakie jest powietrze w Dwunastce. Dziś nareszcie będę w domu. Na samą myśl się uśmiecham.
- Z czego się tak chichrasz ciemna maso? - wielmożna królowa Johanna oczywiście musi popsuć mój dobry humor.
- Z niczego. - kłamię.
- Masz tu ciuchy. Przecież nie wyjdziesz do ludzi w szpitalnej koszuli. - mówi dziewczyna rzucając we mnie bluzką, ciemnymi jeansami i butami.
- Dzięki. - odpowiadam i idę się przebrać.
Naprawdę koszmarnie wyglądam. Spodnie wiszą na mnie jak na wieszaku. Mam brzydkie cienie pod oczami. Widać że schudłam i to bardzo.
Wychodzę i pokazuję się Jo.
- Wyglądasz gorzej niż ostatnio. Trzeba cię pomalować. - mówi zwyciężczyni wyjmując ze swojej torby kosmetyczke.
Mimo makijażu i tak muszę założyć ciemne okulary bo moich worów jie dało się ukryć w inny sposób.
- No i jesteś gotowa. Poczekaj idę po Peete. - oznajmia Johanna i wychodzi.
Po chwili wracaja razem z blondynem.
- Pięknie wyglądasz. - szepcze mi na ucho mój ukochany.
- Dziękuję. - odpowiadam mu tym samym.
- Mam dla ciebie niespodziankę - .
- Tak a jaką? - pytam.
- Zabieram cię na wakacje. Na szczęście twoja raba zagoiła się już na tyle że możemy sobie pozwolić na wyjazd do Czwórki. - odpowiada.
- Wspaniale. - .
- I zobaczymy się  z Annie. - .
- Dziękuję. - odpowiadam i czule całuję go w usta.
- Dobra kończcie te czułości bo przyszedł lekarz z wypisem. - złości się Jo.
Po załatwieniu wzzystkich formalności wychodzimy ze szpitala.
Przed placówką oczywiście są tłumy reporterów ale dzięki pomocy Peety w miarę szybko pokonaliśmy drogę do samochodu.
Siedzimy wtuleni w siebie przez całą podróż.

niedziela, 27 września 2015

Rozdział 16: Niebezpieczeństwo

Hej, cześć i siema moi trybuci! Tak jak obiecałam oto i kolejny rozdział. Tak jak ostatnio: trzy komy = nowy rozdział. Zapraszam do czytania i komentowania.
R.A♥

- Jezu Katniss, ty... ty się obudziłaś! - wręcz krzyczy z radości Peeta.
- Po pierwsze: błagam ciszej bo głowa mi pęka. Po drugie: ja nie spałam tylko byłam na arenie! - mówię z oburzeniem.
- Na jakiej arenie?! Te leżałaś w śpiączce. Nic nie pamiętasz? - dopytuje się blondyn.
Powoli przytłaczam sobie obrazy sprzed areny. Bitwa z Jo, błysk reflektorów, huk i ból. Ja nie byłam wcale na arenie. Ktoś próbował mnie zabić...
- Ale jak to. Przecież ja tam byłam, walczyłam. -
- Posłuchaj mnie kochanie, to tylko sen. Nie byłaś na arenie tylko spałaś. - odpowiada spokojnie.
- A... a ile byłam w śpiączce? - pytam.
- Dwa i pół tygodnia. - .
- Tyle samo spędziłam na arenie. - .
- Kat ile razy mam ci powtarzać: nie byłaś na arenie. - blondynowi już chyba kończą się nerwy.
- Ale ja przecież zabijałam...-
- Spokojnie, to był tylko sen. Nie byłaś na arenie. W życiu bym nie pozwolił ci tam wrócić. - mówi ciepło błękitnooki i zamyka mnie w uścisku, z którego nie chcę uciec. Nic więcej mi nie potrzeba, wystarczy mi tylko jego ciepło i bezpieczeństwo.
  I nagle to do mnie dociera. Jeśli ktoś chciał zabić mnie to jego kolejnym... celem może stać się... O mój Boże. Następnym celem tego kogoś jest Peeta.
  Z moich oczu spływają łzy jedna po drugiej. W końcu po moich polczkach lecą całą kaskadą stróżki słonych łez.
- Hej, co się stało? - patrzy na mnie tymi swoimi, pięknymi, niebieskimi oczami.
- Nadal nic nie rozumiesz? Jeśli ktoś zaatakował mnie to również może także i ciebie... - łkam.
- Ciii, nic mi się nie stanie. - uspokaja mnie.
- Obiecujesz? - pytam.
- Obiecuję. - mówi i jeszcze mocniej mnie do siebie przytula.

sobota, 26 września 2015

Rozdział 15 : Wygrałam

Hej, cześć i czołem jemy kluski z rosołem ( to tak że dziś niedziela ). Oto i nowiótki rozdzialik. Trzy komy = rozdział.
PS. Jeśli ktoś interesuje się czarnymi aniołami i tego typu opowiadaniami zapraszam na swojego nowego bloga: < KLIK>.
R.A♥

  Słyszę szelest. Odruchowo sięgam po strzałę i odwracam się w tamtym kierunku. Widzę chłopaka, na oko  14-letniego. Nakładam strzałę na cienciwe... 1...2...3  chłopak upada a sygnał armaty obwieszcza jegi śmierć. Jeden w piachu jeszcze dwudziestu dwóch. Mam nadzieję że zawodowcy ułatwią mi dotarcie do celu i zabiją kilku trybutów.
  Dziwne, myślę jak zawodowy trybut. Pragnę krwi innych, ich śmierci. Po co? Odpowiedź jest prosta. Robię to dla niego. Dla Peety.
***
Dziś jak by to powiedziała Effie wielki, wielki, wielki dzień. To już dziś finał igrzysk. Muszę pokonać tylko dziewczynę z dwójki i po wszystkim. Wreszcie wrócę do Peety. Z moich wyliczeń wynika że na arenie jestem już ok. 2 i pół tygodnia. Rozlega się hymn państwowy. Spoglądam w niebo. Na nim widnieje twarz głównego komentatora igrzysk.
,, Trybuci! Macie się stawić przy głównym jeziorze ponieważ arena zostanie zmniejszona. Powidzenia i niech los zawsze wam sprzyja!"
Kończy się muzyka. A więc to tak chcą nas na siebie nasłać. To nawet lepiej. Nie będę musiała jej szukać. Pakuję swój skromny dobytek do niewielkiego plecaka biorę łuk i kołczan ze strzałami i idę.
Na szczęście nie muszę długo iść ponieważ zauważam dziewczyne z Drugiego Dystryktu. Chwilę po tym obok mojego prawego ucha słyszę świst. W porę zdąrzyłam się odsunąć ale nóż drasnoł mi ramię. No tak specjalność Dwójki: rzucanie nożami.
Dobra czas to zakończyć. Nakładam strzałę na cienciwę i celuję 1...2...3 trybutka pada martwa. Rozlega się huk armaty, ostatni huk tej areny. Rozbrzmiewają famfary. Nadlatuje poduszkowiec. Łapię się drabinki a prąd mnie unieruchamia.
Wygrałam.
***
Oczami Peety.
 
Siedzę już w tym przeklętym szpitalu przez 2 i pół tygodnia i nic. Moja Katniss nadal się nie budzi. Na początku nastawiałem się na dni, później były tygodnie. Jeszcze tylko trochę i będą miesiące... Lekarze ciągle chodzą i mi tłumaczą że ona się nie długo obudzi, że jej organizm potrzebuje czasu aby się zregenwrować. Ale czemu to aż tyle trwa! Błagam niech ona się obudzi, spojży na mnie swymi pięknymi, szarymi oczami. Co kolwiek. Noech da jakiś znak życia! Czemu pozwoliłem hej wtedy wyjść z domu po te durną bransoletke? Mogłem iść sam jej poszukać. Wtedy to ja wlczyłbym o życie a nie ona. Nie zasługiwała na to. Nie dość że straciła połowę rodziny, Snow chciał ją zabić, musiała patrzeć jak wybuch rozrywa jej siostre na strzępy to jeszcze to!  Czemu to zawsze ją chcą zabić a nie mnie! Ja bardziej zasługuję na śmierć niż ona.
Patrzę jeszcze raz na nią. Jej powieki otwierają się powoli.
- Wygrałam

sobota, 19 września 2015

Rizdział 14: Wrócę do niego choćbym całe Panem miała wymordować.

Hej, cześć, suema moi trybuci! Oto i kolejny rozdział. Umówmy się na dwie sprawy. Pierwsza to oczmi Peety będę pisać tak, a Katniss już normalnie. Druga że kiedy pojawią się trzy komentarze i będę mieć czas to pojawi się następna notka. Ten rozdział poświęcam love dream, która zawsze komentuje jako pierwsza. Wbijajcie na jej bloga
losyfinnickaiannie.blogspot.com
Rue Alison♥

- Panna Everdeen żyje. Na szczęście kula ominęła narządy wewnętrzne, ale jest i też zła wiadomość... z powodu dużej utraty krwi jej organizm zapadł w śpiączke. - mówi lekarz.
- Ale się wybudzi? - pytam.
- Nie wiadomo. Może to potrfać dni, tygodnie, miesiące... nawet lata. Ma ok. 50-60%. Ale proszę być dobrej myśli. - odpowiada.
- Mógłbym do niej wyjść? - .
- Dobrze ale tylko na chwilę. - oznajmia i odchodzi.
  Kieruję się w stronę sali intensywniej terapi. Wchodzę do jej sali cicho, tak by jej nie obudzić. Co ja robię? Przecież ja chcę żeby ona się obudziła!  Przysówam krzesło do jej łóżka. Siadam na nim i przyglądam się mojej narzeczonej.
  Gdyby nie te wszystkie urządzenia i aparatury pomyślałbym, że ona po prostu śpi. Odgarniam jej włosy, które spadły jej na czoło. Jest taka piękna. Mógłbym patrzeć na nią godzinami. Twarz ma spokojną. Taką kiedy zasypia.
- Katniss, kocham cię i zawsze będę. Tylko proszę, obudź się wreszcie. Nie każ na siebie długo czekać. - żadne więcej słowo nie przychodzi mi do głowy. Nic więcej nie mogę wydusić przez ściśnięte gardło.
Nawet nie wiem kiedy zasypiam.
***
Dziwne, jestem na jakiejś równinie.
Wszędzie dookoła rozciągają się trawy. Nic, żadnej wody, żadnego drzewa na którym mogłabym spać. Po prostu nic. Chociaż mam przy sobie łuk. Zostać tutaj czy może iśç przed siebie? Zdecydowanie idę przed siebie. Muszę sprawdzić te równine. Kto wie, może uda mi się upolować jakiejś zwierze?
Idę już godzinę i nic. Wszędzie tylko trawa i nie przebyte przestrzenie. Nagle pod moimi stopami ląduje spadochron. Taki sam jak na arenie. Podnoszę podarek i go otwieram. Jest woda! Przyglądam się uważnie butelce. Przyczepiona jest do niej karteczka. Rozwijam ją i czytam:
''Katniss, kocham cię i zawsze będę. Tylko proszę, obudź się wreszcie. Nie każ na siebie długo czekać.''
Jest tylko jedna osoba na świecie która mnie kocha a ja kocham ją... Peeta. To od niego ta woda. Ale co ma oznaczać to żebym się obudziła i żebym nie kazaĺa na siebie długo czekać. Chwil już wiem! Jestem na arenie. Blondynowi chodzi o to abym do niego wróciła! Zrobię to choćbym całe Panem miała wymordować. Wrócę do niego.

środa, 16 września 2015

Rozdział 13: Panna Everdeen...

Hej, cześć,  siema moi trybuci!
Proszę, oto i kolejny rozdział, choć nie jestem z niego zadowolona. I przepraszam za błędu ale pisałam go w drodze do szkoły. Tym razem notka oczami Peety.
Rue Alison♥
- No to kiedy ślub? - pyta Johanna.
- Nie wiem. - odpowiadam zgodnie z prawdą.
- No jak to? Jak można nie wiedzieć kiedy nastąpi najważniejszy dzień w  życiu? - złości się.
- Powiem ci jeśli nie wygadasz się Katniss -.
- Okay nie powiem. - obiecuje Jo.
- Chcę zrobić jej niespodziankę i zarezerwowałem termin na maj. - mówię. Siedzimy i więcej się do siebie nie odzywamy.
Rozlega się huk.
Szybko podrywam się z kanapy i biegnę do drzwi wejściowych. A co jeśli coś stało się Kat? Otwieram je i wychodzę nawet nie zakładając na siebie żadnej kurtki. Rozglądam się.
  O Jezu, Katniss.
Podbiegam do niej. Jest nieprzytomna a z jej rany na klatce piersiowej sączy się krew.
- Katniss, Katniss obudź się, Katniss. - mówię nerwowo, ale ona dalej nie odpowiada.
- Cholera Johanna, dzwoń po pogotowie. - krzyczę.
Mason nerwowo sięga po telefon i dzwoni.
- Halo, pogotowie? Proszę przysłać karetkę do Wioski Zwycięzców. Pośpieszcie się! - .
- Katniss, błagam nie opuszczaj mnie. - proszę.
Z oddali słyszę wycie syren. Szybciej, bo ona się wykrwawi.
Zza rogu wyłania się karetka pogotowia. Podjeżdżają i zabierają Kat do szpitala.
*********
Teraz siedzę przed salą operacyjną i czekam  30 minut, godzinę, 2 godziny. Czemu to tak długo trwa!
- Spokojnie, Katniss jest silna. Przeżyła dwie areny, poprowadziła rewolucje to teraz też przeżyje. - pociesza mnie Johanna.
Drzwi sali cicho się otwierają.
- Panna Everdeen...

sobota, 12 września 2015

Rozdział 12: Martwa

  Hej, cześć, siena moi trybuci! Po pierwsze chcę Was bardzo przeprosić za tą przerwę, ale rozumiecie, szkoła, brak czasu. No i tak wyszło. Po drugie. Przeczytałam swojego bloga od początku i uznałam że robi się nudny dlatego postanowiłam zrobić nagły zwrot akcji. I wreszcie po trzecie. Trzy komentarze + mój czas = nowa notka.
Zapraszam do czytania i komentowania.
Rue Alison♥

Wreszcie w domu. Tak bardzo tęskniłam za Dwunastką.
  Idziemy wolno w stronę Wioski Zwycięzców. Johanne i Haymitcha zostawiliśmy gdzieś z tyłu.
  Nienawidzę Kapitolu. Nie można nawet przez chwilę pobyć samemu. Na każdym kroku foto-reporterzy i kamery. Nigdy więcej tam nie pojadę chyba że była by to sprawa wagi państwowej lub coś z Peetą.
  Czuję szczypanie na lewym policzku. Już wiem co to. Albo raczej kto. Świetnie! Johannie znowu zachciało się bitwy na śnieżki. Jej nawet nie przeszkadza że śnieg to breja. Co tam! I tak Katniss musi dostać! Odwracam się na pięcie w strone dziewczyny. I kulka znowu ląduje na mojej twarzy. O nie, teraz to już przegięła. Biorę w garść śnieg i rzucam nim w Jo. Jest! Trafiłam dokładnie w sam środek.
- Ej, a wam jeszcze nie dosyć? Johanna, znowy chcesz zostaç niemową? - mówi blondyn.
  Raz Jo chciała zrobić bitwe a przyszło jej to w Kapitolu. Chodziła i ciągle ględziła dlatego poprosiliśmy aby zamknąć ogród koło Ośrodka Szkoleniowego. No i później nastąpiła wielka bitwa. Zwycięzcy nie było a następnego dnia ja distałam gorączki a moia rywalka nie mogła mówić.
- Kochaś nie wtrącaj się! Musimy roztrzygnąć która z nas jest lepsza. - krzyczy Johanna.
- Ja stawiam na Katniss. - odpowiada mój ukochany. Oj, nie ujdzie mu to płazem. Miałam racje. Jo zaczęła atakiwać błękitnookiego. Tak bawimy się jeszcze przez około pół godziny.
  Siedzimy razem w naszym domu to znaczy moim i Peety i pijemy gorącą czekolade. Patrzę na swoją dłoń.
- O nie! - mówię.
- O co chodzi ciemna maso? - pyta brązowowłosa.
- Przez ciebie zgubiłam bransoletke. - złoszczę się.
- Pujdę jej poszukać. - proponuje blondyn.
- Nie, nie trzeba sama pójdę. - oznajmiam i składam na jego ustach przelotny pocałunek. Idę w stronę korytarza. Zakładam na siebie kurtke, rękawiczki i kozaki.
Otwieram drzwi a moją twarz owiewa zimny wiatr. Miom że wiosna jest tuż tuż to wieczorami i tak jest chłodno.
  Zmierzam w miejsce naszej bitwy. Chodzę raz w tę, raz w drugą stronę. Nic. Spoglądam na latarnie. Pod nią coś się błyszczy. Podchodzę szybko do niej. Jest! Moja bransoletka się znalazłam. Odwracam się i idę do domu.
  Słyszę warkot silnika. To pewnie samochód strażników pokoju. Zza zakrętu wyjeżdża samochód. To jednak nie ten, którym poruszają się nasi stróże prawa. Ten jest czerwony. Dziwne. Jedyny samochód w całym dystrykcie należy do strażników.
Słyszę huk a następnie moje ciało przeszywa niewyobrażalny ból.
Upadam. Moja klatka piersiowa przestaje się unosić. Wszystko wokół mnie robi się ciemnie.
Jestem martwa.

wtorek, 1 września 2015

One Shot: Piosenka '' O dolinie ''

  Hej, cześć, siema moi trybuci! No wiem znowu ten one shot ale to tak okazyjnie z racji że dziś 1 września.
Szczęśliwego roku szkolnego, i niech los zawsze wam sprzyja!

  Dziś tata po raz pierwszy zabrał mnie do lasu. Było tak cudownie. Zdala od tego waszystkiego. Od biedy, głody, śmierci. Po raz pierwszy poczułam się wolna. Nawet nuciłam kosogłosom moją ulubioną pieśń o dolinie. Kiedy tylko skończyłam śpiewać ptaki zaćwierkały to co im nuciłam. W całym lesie było je słychać. Było tak cudownie,tak... magicznie.
  Teraz muszę siedzieć grzecznie i czekać, aż mama skończy mi robić warkoczyki. Na sobie mam czerwoną sukienke w kratke. Tatuś powiedział, że wyglądam jak księżniczka. Dziś po raz pierwszy pójdę do szkoły. Trochę się boję ale jestem odważna. Nie dam się. Będę dzielna. Szkoda tylko że nie mogę zabrać Prim ze sobą. Jest jeszcze za małam.
- Proszę gotowe. - mówi mama kiedy przeglądam się w lusterku.
- Dziękuję mamusiu. - odpowiadam i całuję mame w policzek.
- Gotowa Kat? - do pokoju wchodzi tato.
- Jak najbardziej. - oznajmiam,a tata podaje mi ręke a ja od razu ją chwytam.
  Idziemy drogą prowadzącą do miasta. Żwor chrzęszczy pod naszymi stopami. Zaskakujące. Tato mimo że jest o wiele większy odemnie to chodzi znacznie ciszej niż ja.
- Tato? - .
- Tak słoneczko.-
- Czemu tak cicho chdzisz. -.
- Nauczyłem się tego na polowaniu. - .
- A mnie też tak nauczysz? - pytam.
- Oczywiście. - odpowiada. Dalszą drogę pokonujemy w ciszy a ja podziwiam piękne, złote liście na drzewach.
  W szkole jest bardzo dużo dzieci. Niektórzy są w moim wieku a inni wyglądają na wiele starszych.
   Zauważam chłopaka. Ma bląd włosy, nie jest zbyt wysoki i ma piękne, błenkitne oczy. On też na mnie patrzy. Szybko odwracam wzrok.
  Rozbrzmiewa dzwonek.
- Powodzenia Księżniczko. - żegna się ze mną tata.
  Wchodzę do klasy. Ściany są białe. Na pewno dawno nie były malowane. Do pomieszczenia wchodzi nauczycielka.
- Dzień dobry dzieci. Proponuję zacząć od czegoś przyjemnego. Kto zna '' piosenke o dolinie ''.-.
Moja ręka błyskawicznie wystrzeliwuje w górę. Rozglądam się po klasie. Nikt nie zrobił tego co ja.
- Zapraszam. Jak masz na imię? - mówi wskazując ręką abym wyszła na środek.
- Katniss, Katniss Everdeen. - odpowiadam nieśmiało wuchodząc z ławki. Staję na stołku i zaczynam śpiewać. Na począdku cicho, ale z każdym słowem nucę coraz pewniej. Kiedy kończę cała klasa bije brawa. Tata będzie ze mnie dumny.

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 11: Sen

  Hej, cześć, siema moi trybuci! Ogromnie chcę podziękować za te 1000 wyświetleń. Wcześniej prowadziłam watahe ale ona przez rok zbierała tyle wyświetleń ile dalsze losy przez 2 miesiące. Pragnę także podziękować za komentarze pod ostatnią notką. One naprawdę ogromnie mnie motywują do dalszego działania. Nie przedłużając zapraszam do czytania i komentowania. Pozdro.
Rue Alison♥

  Razem z Peetą leżymy na łóżku. To znaczy on śpi a ja leżę. Nie mogę zasnąć. Emocje z dzisiejszego dnia jeszcze mnie nie opuściły. Najpierw zagadkowe zniknięcie blondyna później tajemniczość Haymitcha a na sam wielki  koniec oświadczyny. Przypatruję się małemu cudu na moim serdecznym palcu. Pierścionek jest naprawdę piękny.
  Jest ze srebra.  Zamiast diamentu jaki był w obroczce od Snowa na tym podarunku są dwie oszlifowane  polowy pereł. Jedna z nich jest czrna - druga zaś biała. Na nich wygrawerowany jest kosogłos a pod nim dwie litery '' K&P'' . Całość jest piękna. Nawet nie wyobrażam sobie ile musiał kosztować.
  Wpatruję się jeszcze w niego około pół godziny aż w końcu i ja staję się senna. Odkładam pierścionek na szafkę. Ostatni raz spoglądam na błękitnookiego. Kilka pasem włosów spada mu bezczelnie na czoło. Odgarnuję mu je i sama zapadam w sen.
*************************************
  Budzę się na łące. Jest piękna. Niedaleko jest las a w powietrzu unosi się cudowny zapach wiosny. Wszędzie jest pełno kwiató: mniszków, niezapominajek, prymulek, bratków. Z oddali słychać śpiew ptaków. Rozglądam się dookoła. Niedaleko od miejsca gdzie się znajduję zauważam moich przyjaciół. Są wszyscy którzy odeszli. Prim, Rue, Finnick, tata, Cinna, Magst, Wiress, Boggs. Idę w ich kieruknu. Rue, Primose i Mags pletą wianki z kwiatów. Wiress siedzi koło nich i śpiewa o '' myszce która wleciała do zegara ''.  Finnick, tata, Cinna i Boggs o czymś rozmawiają. Nagle mój były stylisa mnie zauważa. Podchodzi do mnie i wita mnie
- O jak się miewa moja dziewczyna która igra z ogniem? - .
- Ciężko. Bez was wszystko jest jakiejś inne, opce. - .
- Ej co to za smutna mina. Pamiętaj: głowa do góry, szeroki uśmiech. Wszyscy cię pokochają. - mówi a we mnie odradzają się wszystkie wspomnienia.
- Nadal bawisz się w projektowanie? - pyta.
- Nawet sobie nie żartuj. -  parskam śmiechem.
- No i dobrze bo z projektowania to ty jesteś kompletne beztalęcie. - .
Później tylko siedzimy na trawie i rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Na głowie mam wianek od Prim i Rue. Czekam aż wszystko zaraz stanie się coś złego. Aż moi przyjaciele zamienią się w zmiechy. Lecz nic takiego nie następuje.
- Czas się pożregnać Kat. - oznajmia mój ojciec.
-  I pamiętaj że zawsze jesteśmy z tobą. - dodaje Prim.
- Katniss, zaopiekuj się moim synem. - prosi Odair.
- Obiecuję. - mówię a zaraz po tym wszystko się rozpływa, ulatnia.
*************************************
Rozglądam się po sypialni. Odruchowo sięgam ręką, aby sprawdzić czy Peeta nadal śpi. Jest. Spoglądam na zegarek. Jest dopiero 3:40 zamykam oczy ale tym razem już nic mi się nie śni.