Szłam wąskim korytarzem, który prowadził do sali narad. Muszę jechać do Kapipitolu, i to z pewnością nie jest żadną moją zachcianką, kaprysem, czy słomianym zapałem. Muszę tam jechać i pomóc naszej drużynie. Stanęłam przed drzwiami z matowego szkła. Nad nimi wisiała tabliczka, która głosiła "Sala obrad. Nieupoważnionym wstęp wzbroniony. " Z pomieszczenia dobiegały krzyki i głośne rozmowy. Udało mi się wyłapać ich szczątki : "... Nieudana misja... Ekipa zaginęła... Musimy wysłać ekipę ratunkową.
Otworzyłam 'wrota' i zobaczyłam kilku ludzi, zapewne starszych ode mnie o jakieś dwadzieścia lat. Przeglądali nerwowo papiery, mapy i wskazywali coś na hologramowej, trójwymiarowej projekcji całej powierzchni Panem. Nikt nawet nie zauważył, że weszłam do pomieszczenia. Odchrząknęłam, a dopiero wtedy zwrócili na mnie uwagę.
- Chcę polecieć do Kapitolu i pomóc drużynie - odparłam spokojnie, choć w duchu trzęsłam się z obawy, że nie pozwolą mi jechać zw względu na... mój ostatni uszczerbek na zdrowiu.
- To nie możliwe. Twoją drużynę uważa się za zaginioną. Nie mamy z nimi jakiejkolwiek łączności. Będziemy wysyłać ekipę ratunkową, choć jest tylko 20% szans, że odnajdziemy ich... Żywych - odpowiedział mężczyzna z kilkoma, prawie niewidocznymi, zmarszczami.
- W takim razie chcę lecieć na misję ratunkową - odrzekłam pewnie. Musiałam tam lecieć, po prostu muszę.
- Czy przeszłaś odpowiednie szkolenie?
- Myślę, że tak. Ćwiczyłam razem z moją drużyną i brałam udział i zamach u na prezydenta Snow'a podczas rewolucji. To chyba wystarczające kwalifikacje - powiedziałam. Powoli kończyła mi się cierpliwość. Najchętniej rozpłakałabym się tu i teraz.
- W takim razie niech zgłosi się pani za dwie godziny na lotnisku. Będzie tam czekał poduszkowiec razem z resztą drużyny. A w tym czasie proszę udać się do siebie - zrobiłam tak jak polecił mi mężczyzna.
W ekspresowym z budynku przebiegłam do domu. Wpadłam do niego, z trzaskiem zamknęłam drzwi i pobiegłam do sypialni.
Pościel po stronie łóżka Peety nadal pachniała nim. Przytuliłam się do jego poduszki i rozpłakałam. To niemożliwe, on musi żyć. Jak to,że jest zaledwie 20% szans tego, że żyje? To nie tylko sen, z którego zaraz się obudzę, tylko kolejny koszmar. A po przebudzeniu obok mnie będzie leżał mój narzeczony i pocałunkiem mnie przywita. Tak jak w bajce...
Ale to nie bajka. Ja nie obudzę się ze złego snu, bo to moje życie jest tym koszmarem. Peeta razem z Galem i resztą w Kapitolu, ja jestem w Dystrykcie Zerowym, tysiące kilometrów od nich i wypłakuję się w poduszkę.
Jestem słaba. Zamiast myśleć, jak ich uratować, ja płaczę. Nie zasługuję na blondyna, na nikogo.
Wstałam z łóżka i podeszłam do lustra w łazience. Moje włosy były roztrzepane i wyglądały jak gniazdo. Włosy zaczerwienione i opuchnięte od płaczu. Ubrania pomięte. Jednym słowem wyglądałam jak potwór. Ogarnęłam się trochę, żeby nie przestraszyć wszystkich.
Ubrałam się w wygodne ubranie,choć i tak dostaniemy pewnie mundury. Włosy związałam w mocny warkocz.
Spojrzałam na zegarek. Zostało mi pół godziny. W sam raz zdąrzę. Spacerkiem będę tam akurat na czas, bo lotnisko i hangary znajdują się na obrzeżach Dystryktu.
Tak jak mówiłam, na lotnisku byłam po pół godzinnym spacerze. Starałam się zachować spokój, bo zdenerwowanie i strach to źli doradcy, i najwyraźniej udało mi się to, choć w środku cała się trzęsłam. A co, jeśli misja się nie uda?
Tak jak podejrzewałam, na pokładzie poduszkowca dali nam mundury typowe dla żołnierzy i kazali się przebrać. Każdy spełnił rozkaz i usiadł na swoim miejscu, zapiął pasy i wystartowaliśmy, a ja oddałam się do krainy myśli, w której główną rolę grały te negatywne.
***
Moje zmysły zaczęły rejestrować wszystkie bodźce, kiedy z głośników dobiegł nas głos pilota, że znajdujemy się nad terenem, na którym toczone są walki. Spojrzałam w dół. W naszą stronę śmigały kule, Strażnicy Pokoju w białych uniformach przegrupowywali się. Mogłam to wszystko dostrzec, ponieważ lecieliśmy całkiem nisko.
Nagle rozległ się ogromny huk. Ciężkie działa. Pamiętam to jeszcze z czasów rebelii. Po chwili pikanie, komunikat, że zostaliśmy zastrzeleni. Spadanie. Huk. Ogień. Ciemność. Moje ostatnie słowa.
Wybaczam ci, chłopcze z chlebem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kto czyta = komentuje!!!