Hejo wszystkim! Jednak jadę na Kosogłosa!!! Mam wycieczkę klasową. I co z tego że najprawdopodobniej będę jedyną dziewczyną która idzie na Igrzyska bo reszta idzie na Listy do M. 2. Ważne że idę!
A z innej beczki: oto i kolejny rozdział i liczę że wam się spdoba. Nawet długi wyszedł.
4 komentarze=nowy rozdział.
Pozdrawiam.
Rue Alison♥
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Od mojego wyjścia ze szpitala minęły już dwa miesiące. W ciągu tego czasu moje życie zmieniło się diametralnie: schudłam, wyglądam jak widmo, nic nie jem, nufdzie nie wychodzę z domu. I to dosłownie. Całe dnie spędzam na siedzeni w mojej sypialni w kącie i bawieniu się perłą od Peety. Johanna zabrała mnie do siebie, do Siódemki. Miało mi się polepszyć a tym czasem nic się nie zmieniło. Pustka. To jedyne co czuję.
Peeta... tak bardzo mi go brakuje. Jego silnych ramion, zapachu cynamonu z koprem, pocałunków, obecności. Bez niego jestem tylko wrakiem człowieka. Czemu mi to zrobił? Może to wszystko było to tylko grą aby się na mnie zemścić?
Spoglądam przez okno. Już dawno nastała noc. Gwiazdy połyskują jasnym światłem, księżyc wysoko wzniósł się ponad horyzontem i okazał się w swojej pewnej krasie. Nic dziwnego. Dziś pełnia. Pamiętam doskonale kiedy Peeta opowiadał mi o gwiazdach i jego wymyślonej krainie. Cholera nie mogę go ciągle rozpamiętywać. To mi przecież nie pomogę.
Kładę się do łóżka aby jak co nocy obudzić się z krzykiem. Na początku Jo przychodziła i próbowała mnie pocieszać, lecz po krótkim czasie straciła cierpliwość i już nie przychodzi. Może to i dobrze, bardzo przypominała mi Mellarka bo on tak samo co noc mnie pocieszał. W końcu zasypiam i oddaję się błogiemu snu.
Jestem na łące. W około rośnie pełno prymulek. Idę ostrożnie, aby żadnej nie rozdeptać. W oddali widzę maleńką postać. Nie zastanawiając się zaczynam maszerować w jej stronę. Osoba okazuje się być moją siostrą, moją małą Prim. Biegnę do niej i z całej siły przytulam. Po moich policzkach obficie płyną łzy, łzy szczęścia.
- Katniss musisz to skończyć. - mówi stanowczo dziewczynka.
- Ale co mam skończyć? - pytam nieco zdezorientowana.
- Nie użalaj się nad sobą. Zacznij nowe życie. - oznajmia blondynka.
- Ale ja nie potrafię. Ja tak bardzo za nim tęsknię. - .
- To mu wybacz. - .
- Nie po tym co mi zrobił. - upieram się.
- To o nim zapomnij. - stwierdza.
- Dobrze, obiecuję. - po moich słowach wszystko się rozpływa jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Budzę się nieco zdziwiona ale i szczęśliwa. Prim ma racje. Nie mogę cały czas rozpaczać. Było minęło. Co było a nie jest nie pisze się w rejestr jak mawiał mój ojciec. Mellark dla mnie od dziś nie istnieje. Nue znam nikogo takiego.
Idę się odświeżyć. Biorę letni prysznic. Wycieram się a włosy wiążę w tradycyjny warkocz. Zakładam bieliznę i otwieram szafę. Jest lato dlatego decyduję się na biało-błękitną koszulkę i zielone krótkie spodenki. Zbiegam pędem po schodach i omalże nie wpadam na zaspaną Johannę.
- A ty co, już skończyłaś rozpaczać nad tym draniem? - pyta.
- Tak. Co na śniadanie? - pytam z entuzjazmem.
- Nic. Ja dopiero wstałam. Jak chcesz to ty możesz je przygotować. - proponuje Jo a ja potwierdzająco kiwam głową i ruszam do kuchni. Mmm... co by tu przygotować? Otwieram lodówkę i decyduję się na naleśniki z dżemem. Wyjmuję potrzebne składniki i już po 10 minutach pierwszy naleśnik ląduje na patelni. Kiedy wysmarzobe jest już całe ciasto zabieram się za podawanie. W sumie dla każdej z nas na talerzu są po trzy placuszki. W lodówce znajduję garść jagód i posypuję nimi śniadanie. Takerze razem z dwoma parującymi kubkami kawy stawiam na stole i wołam Johanne. Wow Jo pichwaliła przygotowane przezemnie śniadanie.
Po posiłku zakładam w miarę wygodne trampki, biorę łuk wraz z kołczanem strzał i wychodzę na małe polowanie.
Dziś jest naprawdę upalnie. Nie ma jeszcze południa a jest ok. trzydziestu kresek powyżej zera. Wchodzę na skalne urwisko. Tu jest ciutkę chłodniej. Powiewa delikatny wiaterek. Rozpuszczam włosy z warkocza. Jak przyjemnie jest poczuć znów wiatr we włosach. Odetchnąć świeżym powietrzem. Nie myślę o niczym. Moja podświadomość jest wypełniona błogą pustką.
Zerkam w dół urwiska skalnego. Na dole płynie rzeka. Jej nurt wydaje się spokojny a kiedyś Johanna mówiła że kiedy była młodsza skakała do niej z właśnie tego urwiska. Nie zastanawiam się długo. Zdejmuję z siebie spodenki i koszulkę. Staję na krawędzi urwiska i skaczę. W locie czuję wspaniale. Chciałabym aby ta chwila trwała wiecznie. Mam wrażenie jakbym była prawdziwym kosogłosem. Nie symbolem rewolucji tylko prawdziwym kosogłosem który wolno lata po lesie i śpiewa swoim pięknym głosem.
Zanurzam się w chłodnej toni.